Sąd nie miał wątpliwości: to on wymyślił kradzież 8 milionów złotych. I to on wpadł jako pierwszy, ale poszedł na współpracę z prokuraturą, więc przez cały proces (w przeciwieństwie do dwóch swoich kompanów) odpowiadał z wolnej stopy. W końcu usłyszał wyrok i miał trafić za kratki jeszcze przed jego uprawomocnieniem się. Nie trafił. Policja namierza go drugi tydzień.
Adam K. to były funkcjonariusz policji. Razem z dwoma kolegami postanowił umieścić swojego człowieka w firmie ochroniarskiej konwojującej pieniądze. Miał być on zatrudniony na fałszywe dane i w kluczowym momencie uciec z gotówką. Plan udało się zrealizować niemal w stu procentach. Napadu, okrzykniętego skokiem stulecia, dokonano w lipcu 2015 roku w Swarzędzu pod Poznaniem.
Pomysł na superkok może i był doskonały, ale złodzieje nie uniknęli błędów przy jego realizacji. Jak wynika z akt sprawy, grupa wpadła przez błędy Adama K. Na ławie oskarżonych zasiadło sześć osób (zabrakło ukrywającego się Grzegorza Łuczaka, jego sprawa została wyłączona do osobnego postępowania). 14 lipca tego roku wszyscy usłyszeli wyroki.
W przeciwieństwie do dwóch innych kompanów (fałszywego konwojenta i mężczyzny, który go zwerbował) Adam K. po rozprawach mógł wracać do domu, bo nie był aresztowany. Prokuratura podkreślała, że bez Adama K. nie byłoby procesu. Domagała się nadzwyczajnego złagodzenia kary – zażądała kary roku więzienia. Śledczy zaznaczali też, że nie istnieje obawa, iż mężczyzna zacznie się ukrywać.
Tymczasem sąd skazał go na sześć lat więzienia, bo jak uzasadniał wyrok sędzia Robert Świecki, bez Adama K. przestępstwo byłoby niemożliwe.
- To on wprowadził Krzysztofa W. w arkana pracy konwojenta. On zapewniał finansowanie operacji i urządzenia użyte w przestępstwie. Na współpracę zdecydował się dopiero pod naciskiem zgromadzonych na niego dowodów. Nie była to spontaniczna decyzja – podkreślał sędzia.
Sędzia wydał też postanowienie o natychmiastowym aresztowaniu byłego policjanta.
- Tego typu postanowienia są wydawane zgodnie z obowiązującym Kodeksem Postępowania Karnego. Precyzuje on, że osoba skazana na co najmniej trzy lata więzienia powinna być aresztowana. Istnieje obawa, że surowa kara może sprawić, że nieprawomocnie skazany zacznie się ukrywać - komentuje mec. Bartosz Tiutiunik, łódzki karnista.
Dodaje, że zazwyczaj skazany jest zatrzymywany przez policjantów od razu po wysłuchaniu wyroku. Ale w tym przypadku było to niemożliwe. Bo Adam K. na wyroku się nie pojawił.
Czas leci
W poniedziałek, 17 lipca Sąd Okręgowy w Łodzi przekazał do komendy policji w Konstantynowie postanowienie o aresztowaniu Adama K. Mężczyzna ma być zatrzymany i przewieziony do aresztu. Funkcjonariusze od tego czasu - jak się dowiedzieliśmy - regularnie odwiedzali adres, pod którym zameldowany jest były policjant.
- Okazało się, że ten mężczyzna od dłuższego czasu nie przebywa pod wskazanym adresem. Bliscy i znajomi twierdzą, że nie mają z nim kontaktu ani wiedzy, co się może z nim dziać - mówi policjant, który prosi o anonimowość.
Czy K. się ukrywa? A może po prostu wyjechał na wakacje? Jego telefon jest wyłączony od dnia wyroku. Wtedy udało się nam dodzwonić do nieobecnego w sądzie byłego policjanta. Powiedział jedynie, że „jest wstrząśnięty wyrokiem”. Po chwili się rozłączył. Obrońcą Adama K. jest mec. Wojciech Szczawiński.
- Jestem obecnie na urlopie. Nie wiem, co dzieje się z moim klientem – powiedział przez telefon dziennikarzowi tvn24.pl.
Funkcjonariusze policji w najbliższym czasie mają poinformować sąd o tym, że dotychczasowe poszukiwania są bezowocne.
Co dalej? Sąd zazwyczaj w takich sytuacjach wydaje listy gończy za daną osobą.
- Co ciekawe, postanowienie sądu o umieszczeniu kogoś w areszcie nie obowiązuje za granicą. Teoretycznie więc dana osoba bez przeszkód na razie może funkcjonować za granicą - tłumaczy mec. Bartosz Tiutiunik.
I dodaje: Jeżeli polska policja dowie się, że dana osoba znajduje się za granicą, zwróci się do sądu, a ten będzie musiał wydać Europejski Nakaz Aresztowania.
Prokuratorska pewność
Adam K. został zatrzymany przez policję we wrześniu 2015 roku po tym, jak poprosił żonę i teścia o wpłacenie 250 tys. złotych na konto bankowe. Pieniądze pochodziły ze skoku w Swarzędzu. K. trafił do aresztu. Początkowo milczał, ale w styczniu 2016 roku zdecydował się na współpracę z prokuratorami w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary.
Wyszedł na wolność po tym, jak policja zatrzymała Marka K. (jednego z pomysłodawców skoku), Dariusza D. (który pomagał m.in. w przerzucaniu pieniędzy ze skradzionego bankowozu w krytycznym momencie) oraz Krzysztofa W. (czyli fałszywego konwojenta).
Prowadzący śledztwo prokurator Łukasz Biela nie widział podstaw do umieszczenia K. w areszcie.
- Ten mężczyzna nie ukrywał się, został zatrzymany w miejscu zamieszkania. Współpracował z wymiarem sprawiedliwości i stawiał się na każde wezwanie sądu i prokuratora. Nie znam innego procesu w sprawie przywłaszczenia mienia, żeby ktoś w takiej sytuacji procesowej był aresztowany - podkreśla prokurator Biela.
Dlaczego zatem do aresztu trafił Krzysztof W. i Marek K.? Pytany o to prokurator Biela odpowiada, że W. liczył na bezkarność, bo zmienił wygląd (zapuścił włosy i zgolił brodę). Z kolei Marek K. został zatrzymany poza miejscem zamieszkania – czyli (według Bieli) chciał się ukrywać.
To, że Adam K. odpowiadał z wolnej stopy nie podobało się obrońcom aresztowanych w tej sprawie Krzysztofa W. i Marka K. Zaznaczali, że ich klienci też współpracują z organami ścigania a ich udział w kradzieży nie był większy. Brak aresztu dla K. krytykował też oskarżyciel posiłkowy, czyli przedstawiciel okradzionej firmy ochroniarskiej Servo.
- Według nas to był główny organizator kradzieży. Do teraz nie mogę zrozumieć, czemu prokuratura pozwoliła temu człowiekowi chodzić wolno. To po prostu bulwersujące - mówi tvn24.pl Jarosław Kur, prezes Servo, która do cały czas spłaca do jednego z banków skradzione dwa lata temu pieniądze.
Kodeks Postępowania Karnego precyzuje, że w czasie śledztwa i procesu to prokurator decyduje o tym, kto ma mieć środki zapobiegawcze, a kto nie.
- Sąd interesuje się przyznanymi już środkami zapobiegawczymi. Jeżeli prokuratura nie widziała konieczności aresztowania jednego z oskarżonych, to sąd w tę sprawę nie wnikał – tłumaczy mec. Bartosz Tiutiunik.
Szukając ducha
Adama K. policja szuka od niedawna. Grzegorza Łuczaka już prawie dwa lata. To wiceprezes firmy ochroniarskiej Servo. Mężczyzna „wyparował” we wrześniu 2015 roku. Od tego czasu nie było z nim kontaktu. W drugą rocznicę skoku jedna z rozgłośni radiowych wyemitowała wywiad z osobą, która podaje się za Łuczaka. Mężczyzna podkreśla, że inspiratorem skoku był Adam K.
- Wiemy, że pełnił on bardzo ważną funkcję w całym przedsięwzięciu. Natomiast dopóki nie będzie on zatrzymany, trudno odnosić się do słów, które rzekomo miał wypowiedzieć w rozmowie z dziennikarzami – ucina Łukasz Biela.
Pytani przez nas funkcjonariusze zapowiadają, że Łuczak zostanie zatrzymany w ciągu kilku kolejnych tygodni.
Wyroki
W sprawie superskoku Adam K. został skazany za udział w zorganizowanej grupie przestępczej i przywłaszczenie niecałych 8 mln złotych. Sąd uznał trzech innych mężczyzn (Krzysztofa W., Marka K. i Dariusza D.) za winnych tych samych przestępstw. Mają oni odsiedzieć odpowiednio 8, 7 i 6 lat za kratkami. Oprócz tego wszyscy skazani mają solidarnie oddać skradzione pieniądze.
Sąd odczytał też wyrok dla żony i teścia Adama K., których były policjant poprosił o wpłacenie kradzionych pieniędzy do banku. Zostali skazani na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź