Kuba szedł chodnikiem na różaniec, gdy wjechał w niego samochód. Upadł, uderzył głową w murek, zmarł na miejscu. - Ludzie chodzili po jego szczątkach - opowiedział lokalnym dziennikarzom wujek 15-latka. Twierdzi, że zbierał kości chłopaka jeszcze kilka dni po wypadku. Śląska policja wyjaśnia, czy miejsce tragedii było dobrze zabezpieczone.
O szokujących echach tragedii w Dębieńsku pod Rybnikiem pierwsze doniosło Radio 90. Do stacji mieli dzwonić mieszkańcy Dębieńska oburzeni, że szczątki śmiertelnie potrąconego 15-letniego Kuby znajdowane były w okolicy ul. Jesionka dzień po wypadku.
"Zebrali ich tyle, że jak twierdzą, musieli wezwać ponownie przedstawiciela zakładu pogrzebowego, by je zabrał" - czytamy na radio90.pl.
Dziennikarz portalu rybnik.com.pl dotarł do wujka Kuby, który nieopodal miejsca wypadku prowadzi hodowlę ryb.
- Widziałem, co się działo od samego początku. Zwłoki co prawda zostały zakryte, ale obejście wokół nich w ogóle nie stało zabezpieczone ani taśmą ani parawanem. Ludzie chodzili po tych szczątkach - miał powiedzieć dziennikarzowi pan Antoni.
Z wujkiem Kuby rozmawiał też portal nowiny.rybnik.pl. - Wypadek zdarzył się w czwartek późnym popołudniem, szczątki były zbierane jeszcze w niedzielę. Straż pożarna przyjechała na miejsce, żeby oświetlić teren dopiero po moim drugim telefonie, kiedy już nie było żadnych służb. A policja miała małą latarkę, taką jak paluszek. Przyjechała czyszczarka, wyczyściła asfalt, chodnik, ale trawnika już nie – cytował portal pana Antoniego.
Jak twierdzą nowiny, dzień po wypadku wujek Kuby zbierał jeszcze kawałki czaszki chłopaka. Miał je przekazać w reklamówce grabarzowi, żeby je zakopano w grobie razem z Kubą. Potem - według lokalnych mediów - paląc znicze w miejscu tragedii znalazł przypadkiem kolejne szczątki Kuby pod liśćmi, które porwał wiatr.
Strażacy oświetlili miejsce dopiero 4 godz. po wypadku
Żadna skarga w tej sprawie nie wpłynęła oficjalnie na policję, ale komenda wojewódzka w Katowicach, po medialnych doniesieniach, postanowiła wyjaśnić, czy jej funkcjonariusze oraz innych służb dochowali procedur i zasad etyki.
- Do wypadku doszło w godzinach wieczornych, a wielogodzinne czynności procesowe i techniczne wykonywano w niesprzyjających warunkach atmosferycznych - zaznacza Aleksandra Nowara, rzeczniczka śląskiej policji.
- Tam zginęło dziecko, było w towarzystwie dwóch kolegów, którym na szczęście nic się nie stało. Taka tragedia zawsze wzbudza zainteresowanie - dodaje Nowara.
Wstępnie ocenia, że policjanci zrobili wszystko, by osoby postronne nie miały dostępu do miejsca tragedii. - Wyrażam ubolewanie, jeśli odczucia obserwatorów zdarzenia są inne - zaznacza i zapewnia, ze policjanci poniosą konsekwencje, jeśli się okaże, że było z ich strony jakieś niedociągnięcie.
Trwa przesłuchiwanie świadków wypadku i analiza dokumentacji policyjnej.
Z komunikatu rybnickiej policji wynika, że ulica Jesionki, na której zdarzyła się tragedia, zamknięta była dla ruchu 2 godz. po wypadku.
Tymczasem strażacy przybyli na miejsce dopiero o 20.48, czyli cztery godziny po wypadku. - Dostaliśmy zgłoszenie od policji o 20.36 z prośbą o doświetlenie terenu działań prowadzonych przez policję i prokuraturę. Jeden wóz z sześcioma strażakami ze sprzętem oświetleniowym pracował na miejscu godzinę i sześc minut - powiedział tvn24.pl Zbigniew Dyk, z-ca komendanta PSP w Rybniku.
Dwa tygodnie po wypadku kierowca nieprzesłuchany
Do wypadku doszło 20 października. W Dębieńsku na ul. Jesionka około godz. 16.40 renault, jadąc w kierunku ronda, wjechał na chodnik i potrącił 15-latka. Chłopak wraz z koleżanką i kolegą byli w drodze na różaniec. Szli w przeciwnym kierunku, od ronda do kościoła.
15-latek upadł i uderzył głową w murek płotu. W wyniku obrażeń zmarł na miejscu, pozostałym pieszym nic się nie stało. Jego rodzinie policja zaproponowała pomoc psychologiczną.
26-letni kierowca renault był trzeźwy. Zabrano mu prawo jazdy. Nie wyjaśniono jeszcze przyczyn wypadku. - Mężczyzna jeszcze nie został przesłuchany - mówi Anna Karkoszka, rzeczniczka policji w Rybniku.
Mieszkańcy Jesionka mają własne przypuszczenia. - Może auto pośliznęło się na liściach, tam jest dużo drzew i nie zawsze zdążą zagrabić. Ale chodnik dzieli od ulicy wysoki krawężnik. Dlaczego go nie odbiło? Chyba że to się stało na wjeździe do posesji. Sam kierowca podobno wysiadł z auta i złapał się za głowę - opowiedziała tvn24.pl jedna z mieszkanek.
Są wstrząśnięci, nie pamiętają, by wcześniej doszło tam do jakiegokolwiek wypadku.
15-latek zginął w Dębieńsku:
Autor: mag/i / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja