Prawie 400 tysięcy Polaków zarejestrowało się, by wziąć udział w wyborach za granicą. Ale czy wszystkim uda się zagłosować? Już wiadomo, że w sześciu krajach będzie to niemożliwe. Polska dyplomacja wprost mówi, że z powodu pandemii, w niektórych państwach nie ma gwarancji, że wszystkie głosy dotrą na czas. Materiał magazynu "Polska i Świat".
W Kuwejcie w środę odnotowano temperaturę 44 stopni Celsjusza. Gorąco jest jednak nie tylko na ulicy, ale też wśród mieszkającej tam Polonii. - Niestety nie jesteśmy w stanie w tym roku wziąć udziału w wyborach prezydenckich - mówi mieszkająca w Kuwejcie Monika Mohamad. - Zaczęliśmy pisać do PKW, do MSZ, wszędzie gdzie mogliśmy, poruszyliśmy niebo i ziemię - mówi inna polska obywatelka w Kuwejcie, Sandra Płachecka. Nie pomogło. - Kuwejt jest jednym z sześciu krajów - obok Peru, Chile, Wenezueli, Afganistanu i Korei Północnej - w których Polacy nie będą mogli zagłosować w najbliższych wyborach.
Oficjalnie powodem jest pandemia. Ministerstwo Spraw Zagranicznych tłumaczy, że wina nie leży po polskiej stronie. - To wynika z odmowy na przeprowadzenie wyborów ze strony władz tych państw - twierdzi wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk. - Chodzi o jeden argument, sytuacja pandemiczna. W Kuwejcie mamy średnią dzienną zachorowań na poziomie sześciu tysięcy osób - dodaje. Ale to nieprawda - w Kuwejcie w sumie od początku pandemii zachorowało 37 tysięcy osób. W ostatnich dniach odnotowywanych jest około 500 przypadków dziennie.
"Niektórzy wyborcy mają jeden głos, a niektórzy nie mają żadnego"
Osoby z krajów, w których głosowania nie będzie, pytają, co robić. I słyszą, że mogą wyjechać do innego kraju. - Pomoc i sugestia żadna, bo lotnisko jest zamknięte, dlatego że wiz nie wydają. Nie ma opcji wjazd-wyjazd - zwraca uwagę Monika Mohamad.
- Stanowi to naruszenie zasady równości, dlatego że niektórzy wyborcy mają jeden głos, a niektórzy nie mają żadnego - mówi Maciej Pach z Katedry Prawa Ustrojowego Porównawczego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Eksperci mówią, że teraz niewiele da się zrobić, ale po wyborach - owszem. - Można złożyć do Sądu Najwyższego protest przeciwko ważności wyborów - mówi dr Anna Rakowska-Trela z Uniwersytetu Łódzkiego.
Taki protest Polonia już rozważa. - Musimy razem usiąść i zastanowić się, jak dalej te sprawy pociągnąć do przodu - mówi Sandra Płachecka. Oczywiście nie wiadomo jak Sąd Najwyższy rozpatrzyłby takie protesty. Na pewno wybory mogłyby zostać unieważnione, gdyby dowieść, że brak możliwości zagłosowania wpłynął na ich wynik, ale problemy z głosowaniem mogą pojawić się też w wielu innych krajach. W Anglii czy w Niemczech są duże problemy z rejestracją w głosowaniu korespondencyjnym, a tylko takie będzie tam możliwe.
Nie ma gwarancji, że pakiety dotrą na czas
- Nie ma żadnej gwarancji, że ten głos wrzucony do skrzynki na przykład w Kongu dotrze na czas do konsula i że te głosy zostaną wzięte pod uwagę - zwraca uwagę dr Anna Rakowska-Trela. Na Malcie odpowiedzialna za przeprowadzenie głosowania jest ambasada w Rzymie. - Są ogromne obawy, ponieważ nie wydaje mi się, żeby w ciągu sześciu dni ten pakiet dotarł na Maltę, a co dopiero wrócił do Rzymu - mówi mieszkający na Malcie Krzysztof Modliński.
Co ciekawe, wątpliwości ma samo ministerstwo. Piotr Wawrzyk z Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie chciał dać gwarancji, że pakiety wyborcze dotrą na czas i nie będzie głosów zmarnowanych. - To jest kwestia operatorów - wyjaśnia. To oznacza, że protesty wyborcze mogą płynąć nie tylko ze wspomnianych sześciu krajów, w których Polacy nie będą mieli prawa głosować.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24