Bez pieniędzy w polityce nie masz szans - kampania kosztuje, a potrzeby liczone są w milionach złotych. Pomóc mogą hojni darczyńcy - prezesi, dyrektorzy, zarządzający z państwowych spółek grosza nie żałują i współfinansują kampanię Prawa i Sprawiedliwości. Materiał reportera "Czarno na białym" Rafała Stangreciaka.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości, będąc jeszcze w opozycji, krytykowali ówczesny rząd Platformy Obywatelskiej za politykę prowadzoną w spółkach Skarbu Państwa mówiąc o nepotyzmie, kolesiostwie, prywacie czy wyprowadzaniu publicznych pieniędzy. – Jak to się niektórzy śmieją: ojczyznę dojną racz nam wrócić Panie – mówił ówczesny kandydat na prezydenta Andrzej Duda.
Ale kiedy PiS w 2015 roku przejął władzę w Polsce, karuzele na stanowiskach w państwowych spółkach ruszyły z zawrotną i niespotykaną dotąd prędkością. – Była bardzo szybka w porównaniu do wszystkich poprzednich karuzel, bo PiS po dojściu do władzy w 2015 roku w ciągu pół roku wymienił ich ponad 90 procent – mówi Grzegorz Makowski z Fundacji Batorego.
"Wygląda to na zorganizowany system, przemyślany mechanizm wpłat"
To normalne, że nowa władza wprowadza swoje porządki, ale wtedy wszyscy zastanawiali się, dlaczego tak szybko i dlaczego tak często. W niektórych miejscach prezesi zmieniali się co trzy tygodnie? Politolog z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego dr Anna Materska-Sosnowska tłumaczy, że robi się to po to, "żeby jak największa rzesza ludzi mogła się nachapać". – Żeby mogła dostać stanowisko, mogła dostać pieniądze, a następnie odprawę – wyjaśnia.
Takiego ruchu w interesie mogło pozazdrościć niejedno wesołe miasteczko. Karuzela kręci się praktycznie do dziś, ale jak ustaliła Anna Dąbrowska, dziennikarka tygodnika "Polityka", za lata kręcenia się pasażerowie w końcu musieli zapłacić. – Wygląda to na zorganizowany system, przemyślany mechanizm wpłat na kampanie PiS-u – twierdzi Anna Dąbrowska, która bardzo dokładnie przeanalizowała listę wpłat na fundusz wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. Wnioski były zaskakujące. – Bardzo wiele wpłat pochodzi od osób, które nie startowały w wyborach, a które PiS ulokował w spółkach Skarbu Państwa, w zarządach czy radach nadzorczych – mówi.
Dziennikarka "Polityki" skupiła się przede wszystkim na tych, którzy wpłacili najwięcej i jak się nietrudno domyślić, są to osoby, które do tej pory w państwowych spółkach zarobiły pokaźne sumy pieniędzy. Jak wynika ze sprawozdania Orlenu, członkowie zarządu – nie licząc premii - tylko w zeszłym roku zarabiali tam około 75 tysięcy złotych miesięcznie. I tak Armen Artwich wpłacił na fundusz wyborczy Prawa i Sprawiedliwości 56 tysięcy złotych – to maksymalna kwota przewidziana przez prawo. Zbigniew Leszczyński wpłacił 45 tysięcy złotych, Patrycja Klarecka 40 tysięcy złotych, a prezes Daniel Obajtek "zaledwie" 20 tysięcy złotych. Zaledwie, bo tylko w ubiegłym roku zarobił w Orlenie ponad milion złotych.
Hojnych donatorów nie brakuje też w innych spółkach Skarbu Państwa. Na wyborczy fundusz 50 tysięcy złotych trafiło od Zbigniewa Jagiełły - prezesa PKO BP, 45 tysięcy złotych od Zbigniewa Piętki – wiceprezesa spółki ENEA, 43 tysiące złotych od Kasjana Wyligały z KGHM, a 40 tysięcy od Mariusza Dawida – jednego z dyrektorów w Poczcie Polskiej.
– Tu nie ma jakichś sformalizowanych wymogów, że masz płacić, ale przecież ci wszyscy ludzie myślą perspektywicznie: teraz zapłacę kilkadziesiąt tysięcy i dalej zostanie mi kilkaset tysięcy, które już zarobiłem, a w przyszłości wrócę na to czy inne stanowisko – mówi Grzegorz Makowski.
"Nieuczciwe budowanie przewagi finansowej w kampanii wyborczej"
Wszystko to odbywa się zgodnie z obowiązującym prawem. – Czy wpłacał Kowalski czy Zieliński, z perspektywy przepisów o partiach politycznych nie ma to większego znaczenia, jeżeli nie zostały naruszone przepisy – mówi dr Tomasz Gąsior z Krajowego Biura Wyborczego. Każda osoba fizyczna, zgodnie z przepisami, na fundusz wyborczy danej partii może wpłacić 15-krotność lub w przypadku podwójnych wyborów, jak to miało miejsce w zeszłym roku, 25-krotność pensji minimalnej.
Pytanie tylko, gdzie w tej rachunkowości jest etyka? Reporterzy "Czarno na białym" zapytali o to Tomasz Filla, wiceprezesa Polskiego Funduszu Rozwoju i członka rady nadzorczej w Polskiej Grupie Lotniczej, a wcześniej członka rady nadzorczej w Polskich Kolejach Linowych. W ciągu dwóch lat zaliczył trzy spółki Skarbu Państwa, a na fundusz wyborczy PiS-u wpłacił 36 tysięcy złotych. Na upublicznienie rozmowy telefonicznej nie wyraził zgody – zapewnił jedynie, że wpłata jest jego prywatną decyzją, bo jest sympatykiem Mateusza Morawieckiego i nie musi się z tego nikomu tłumaczyć.
O to samo reporterzy próbowali zapytać Krzysztofa Kawałko, jednego z dyrektorów PGNiG. Na fundusz wyborczy PiS-u wpłacił 23 tysiące złotych, ale po jednej rozmowie telefon dyrektora został wyłączony. Gdyby dziennikarze próbowali skontaktować się ze wszystkimi członkami rad nadzorczych, zapewne zajęłoby to kilka tygodni, bo na liście darczyńców figuruje ponad cztery tysiące osób, które łącznie wpłaciły blisko 20 milionów złotych – a wśród nich znajdują się takie osoby jak Adrian Kutnik z GPW - wpłacił 33,7 tysiąca złotych, Paweł Gruza z KGHM – 30 tysięcy złotych, Jacek Srokowski z JSW Innowacje – 30 tysięcy złotych, Wojciech Wardacki z Azotów – 33 tysiące złotych, Jacek Goliński z Energi – 25 tysięcy złotych, Rafał Milczarski z PLL LOT – 27 tysięcy złotych.
"Należy zadać pytanie o niezależność tych osób"
Jak pisze "Polityka", największe wpłaty, na łączną sumę ponad dwóch milionów złotych, pochodzą od ludzi związanych ze spółkami Skarbu Państwa, którzy często zarabiają tam setki tysięcy złotych rocznie. – Jest to po prostu nieuczciwe budowanie przewagi finansowej w kampanii wyborczej – mówi Anna Dąbrowska z "Polityki". – Potwierdzono badawczo, że pieniądze w polityce są ważne. Ten, kto ma więcej środków, żeby prowadzić kampanię wyborczą, zyskuje przewagę i to się też przekłada na szanse wygranej w wyborach – wskazuje Filip Pazderski z Instytutu Spraw Publicznych.
Niektórym z darczyńców już w 2018 roku Forum Młodych Ludowców wypomniało nieprzyzwoicie wysokie zarobki – między innymi Grzegorzowi Strzelczykowi, prezesowi Lotosu Petrobaltic, który wpłacił ponad 22 tysiące złotych, a o tym, ile wtedy zarabiał, Polacy mogli się dowiedzieć z tak zwanego konwoju wstydu. – Ja bym to nazwał korupcją polityczną w momencie, w którym ktoś zawdzięcza swoją posadę partii politycznej i tej partii politycznej odwdzięcza się, wpłacając znaczące kwoty na jej fundusz wyborczy – mówi dr Jan Misiuna z Katedry Studiów Politycznych SGH.
- Dzwoni pan do darczyńców Szymona Hołowni z pytaniem, czy się komuś za coś nie odwdzięczają? Pan chce różnicować prawa obywatelskie w zależności od czyjegoś miejsca pracy? – odpowiada Radosław Fogiel, rzecznik Prawa i Sprawiedliwości, na pytania reportera "Czarno na białym". Na uwagę, że bardzo wysokie kwoty wpłacają tylko ludzie związani ze spółkami Skarbu Państwa odpowiada, że jemu to wygląda "na realizację obywatelskiego prawa każdego obywatela do wspierania takiego kandydata, jakiego sobie życzy". – A my nie dyskutujemy w czasie kampanii na temat tego, jak technicznie się ją prowadzi – dodaje.
- Należy zadać pytanie o niezależność tych osób. To są osoby, które zarządzają spółkami Skarbu Państwa, czyli naszym wspólnym majątkiem. Czy takie zarządy będą oceniane przez rady nadzorcze według ich dokonań, kompetencji, czy jednak lojalności wobec partii, na którą oni płacą? – zastanawia się Anna Dąbrowska.
Choć, jak zapowiadał Jarosław Kaczyński, za jego rządów miało być inaczej. – Nie działamy dla siebie. Działamy dla Polaków. Do polityki nie idzie się dla pieniędzy. Nie chcemy ludzi, którzy będą musieli służyć komukolwiek innemu poza obywatelom – powiedział prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24