Budzimy teraz więcej entuzjazmu niż cztery lata temu, trzykrotnie więcej. Mamy go mnóstwo, a oni nie mają nic - powiedział Donald Trump w pierwszym wystąpieniu przed publicznością po wyjściu ze szpitala, podczas którego uderzył w przeciwników politycznych. Lekarz prezydenta Sean Conley poinformował tego dnia, że Trump nie stanowi już źródła transmisji zakażenia dla innych osób.
Donald Trump w nocy z poniedziałku na wtorek polskiego czasu o własnych siłach wyszedł ze szpitala imienia Waltera Reeda, w którym przebywał trzy doby. Po powrocie do Białego Domu, gdzie do zdrowia po zakażeniu SARS-CoV-2 dochodzi jego żona Melania, wyszedł na balkon, zdjął maseczkę i zasalutował do odlatującego śmigłowca. - Nie bójcie się koronawirusa - mówił w nagraniu sprzed swojej rezydencji.
Stany Zjednoczone są pierwsze w światowym rankingu zakażeń. Koronawirusa potwierdzono tam u niemal 8 milionów osób, z czego ponad 219 tysięcy z nich zmarło.
Tego samego dnia lekarz prezydenta doktor Sean Conley, poprzez oświadczenie opublikowane przez Biały Dom, przekazał, że prezydent "nie stwarza już ryzyka transmisji COVID-19 dla innych". "Nie już dowodów świadczących o aktywnej replikacji wirusa" - dodano. Wyjaśniono, że Trump spełnia obecnie kryteria Centrów Zapobiegania i Kontroli Chorób bezpiecznego zakończenia izolacji.
W piśmie nie wspomniano o wyniku kolejnego testu na obecność koronawirusa u amerykańskiego prezydenta.
"Są to totalnie źli ludzie. Wiedzą, co robią"
Prezydent przemawiał w sobotę z balkonu Białego Domu, gdzie opowiadał o sukcesach swojej ekipy. W przemowieniu piętnował demokratów przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Było to pierwsze jego wystąpienie z udziałem publiczności od ujawnienia, że miał pozytywny wynik testu na koronawirusa.
- Czuję się dobrze - zapewniał Trump, uśmiechając się do setek swoich zwolenników, głównie młodych Afroamerykanów i Latynosów zgromadzonych na południowym trawniku prezydenckiej siedziby. Prezydent wykorzystał spotkanie, aby powiedzieć, ile zrobił dla tych społeczności. Mówił między innymi, że domy, kościoły i biznesy czarnoskórych i latynoskich Amerykanów są plądrowane i dewastowane przez lewicowych fanatyków. - Są to totalnie źli ludzie. Wiedzą, co robią. Ale [Joe - przyp. red.] Biden nazywa ich pokojowymi demonstrantami - oświadczył. - On nie wierzy w wolność, ja wierzę w wolność całkowicie. (…) To, co my robimy, jest wolnością - przekonywał Trump, kierując krytykę w stronę swojego kontrkandydata w wyborach prezydenckich.
- Budzimy teraz więcej entuzjazmu niż cztery lata temu, trzykrotnie więcej. Mamy go mnóstwo, a oni nie mają nic, żadnego entuzjazmu - akcentował.
W USA rozpoczęło się już głosowanie drogą korespondencyjną przed listopadowymi wyborami. Urzędujący prezydent mówił, że karty z poparciem dla niego są wyrzucane. Wyraził przekonanie, że to nie wpłynie na rezultaty wyborów, czego pilnują przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości.
W swoim wystąpieniu Trump zapewniał też, że w debacie kandydatów na wiceprezydenta zdecydowanie lepszy okazał się obecny wiceprezydent USA Mike Pence niż Kamala Harris, kandydatka demokatów na ten urząd.
Niezależni eksperci medyczni ostrzegali przed możliwym rozprzestrzenianiem się koronawirusa podczas zgromadzenia. Według telewizji CNBC wszyscy uczestnicy byli poproszeni o noszenie masek na terenie Białego Domu. Mierzono im też temperaturę.
Media podkreślają, że spotkanie naruszało przepisy w Waszyngtonie, które zabraniają zgromadzeń ponad 50 osób. Ponieważ jednak Biały Dom jest własnością federalną, nie obowiązują tam lokalne zasady.
Przemówienie powszechnie odbierane jest jako powrót prezydenta do kampanii wyborczej na nieco ponad trzy tygodnie przed wyborami. W przyszłym tygodniu Trump ma odwiedzić kolejno, poczynając od poniedziałku, stany Floryda, Pensylwania i Iowa.
Wybory w USA odbędą się 3 listopada.
Źródło: tvn24.pl, PAP, Reuters