Był kompletnie pijany, nie miał prawa jazdy, jechał prawie trzykrotnie szybciej niż pozwalają przepisy. Powrót z imprezy zakończył się śmiercią 19-letniego Maksyma. Jego kolegę, Pawła K. za spowodowanie tego wypadku sąd skazał na osiem i pół roku więzienia. Zakazał mu też prowadzenia pojazdów na zawsze.
Był sobotni poranek, 28 listopada 2015 roku, krótko po godzinie 6. Biały sportowy mercedes AMG pruł ulicą Rozbrat od Książęcej w kierunku Łazienek. O wiele za szybko niż pozwalały na to przepisy. Przed rondem Sedlaczka kierowca stracił panowanie nad autem. Skosił sygnalizatory, przejechał przez środek ronda między filarami, zawadził o latarnię i z impetem uderzył w ogrodzenie, a potem jeszcze w pobliskie drzewo. Samochód, co potem ustalili biegli, koziołkował na odcinku 40 metrów.
19-letni Maksym zginął na miejscu. Jego 20-letni kolega Paweł K. w ciężkim stanie trafił do szpitala.
We wtorek śródmiejski sąd wydał wyrok w tej sprawie.
Zawadził o słupek
W dniu poprzedzającym wypadek, jak ustaliła później prokuratura, Paweł K. przyjechał do Warszawy z rodzinnego Zgierza. Nie powinienem w ogóle wsiadać za kierownicę. Nie tylko nie miał prawa jazdy, ale obowiązywał go orzeczony przez sąd za kierowanie po pijanemu zakaz prowadzenia jakichkolwiek pojazdów mechanicznych. Zignorował go jednak.
K. odwiedził koleżankę, potem z kolegą pojechali do klubu Lemon, a stamtąd przenieśli się do lokalu ze striptizem przy Foksal. Już tam miał problem z zapanowaniem nad samochodem. Podjeżdżając pod klub zawadził o słupek. W środku znów pili alkohol. Gdy wychodzili, pracownice lokalu w dosadnych słowach ostrzegały go, by nie wsiadał do auta. Ich rozmowy zarejestrowały kamery wyposażone w mikrofony. Paweł K. nie posłuchał.
W trakcie liczącej niespełna trzy kilometry trasy z Foksal na Myśliwiecką Maksym, tak ustaliła prokuratura i we wtorek potwierdził to sąd, kręcił krótkie filmiki i wysyłał je znajomym na Snapchacie, a Paweł K. kierował. Zdaniem sądu zeznania osób, które otrzymały nagrania, to jeden z licznych i istotnych dowodów na to, że kierowcą był właśnie K. On sam temu zaprzeczał. Twierdził, że do Warszawy przyjechał z jakąś inną osobą, której danych nie potrafił podać. Ale sąd mu nie uwierzył.
Charakterystyczne obrażenia
- W ocenie sądu taka osoba nie istniała. Sąd wykluczył, by oskarżony przyjechał z osobą trzecią. Oskarżony sam oskarżony kierował mercedesem z Łodzi do Warszawy, a potem w drodze do klubu Lemon, na Foksal i na Myśliwiecką - mówił sędzia Adam Pruszyński.
- Nie ma wątpliwości co do sprawstwa oskarżonego - podkreślał sąd. - Gdyby były, to oskarżony zostałby uniewinniony - dodawał.
Sędzia zwrócił uwagę nie tylko na zeznania świadków, ale też zabezpieczone ślady biologiczne oraz specjalistyczne opinie biegłych, m.in. lekarzy, którzy oceniali charakter obrażeń obu uczestników wypadku. I wskazywali, jakie obrażenia są typowe dla pasażera, a jakie dla kierowcy, między innymi ze względu na koło kierownicy. Co więcej, zmarły Maksym miał na ciele ślady pasów bezpieczeństwa, które wskazywały na to, że był pasażerem auta. Te ślady, podkreślał sąd, co kategorycznie stwierdzili biegli, powstały jeszcze w czasie, gdy żył.
Bardzo wysoki stopień winy
Sędzia Pruszyński zwracał uwagę na to, że wydając wyrok, musi oceniać zarówno okoliczności obciążające, jak i łagodzące. Tych pierwszych było znacznie więcej. Oskarżony kierował samochodem mimo zakazu, był kompletnie pijany (1,85 promila), znacznie przekroczył też dopuszczalną prędkość. Początkowo policjanci oceniali, że ulicą Rozbrat mógł pędzić nawet 180 km/h. Ostatecznie biegły ustalił, że w chwili wypadku mercedes był rozpędzony do 135 km/h. To i tak blisko trzy razy więcej niż dopuszczalna prędkość w tym miejscu.
- Stopień winy oskarżonego jest wysoki, bardzo wysoki - mówił sędzia. Jako okoliczność łagodzącą wziął pod uwagę to, że Paweł K. sam doznał poważnych obrażeń oraz że był tzw. sprawcą młodocianym. W chwili popełnienia przestępstwa miał 20 lat.
- Ale nie może to przesłaniać faktu, że oskarżony w ocenie sądu jest osobą bardzo zdemoralizowaną. To niewyobrażalne, że w wieku 20 lat można mieć tak bogatą karalność - stwierdził sędzia. Mówił nie tylko o jeździe po pijanemu, ale i o znieważeniu funkcjonariusza, uszkodzeniu mienia, a także o licznych mandatach za wykroczenia drogowe.
Paweł K. został skazany na osiem i pół roku więzienia oraz dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. Będzie musiał również zapłacić ponad 16 tys. zł kosztów sądowych oraz wpłacić 15 tys. zł na fundusz pomocy poszkodowanym oraz pomocy postpenitencjarnej.
"Nietrudno sobie wyobrazić"
- To nie jest tak, że ulice Warszawy to tor wyścigowy. Że można wsiąść za kierownicę i udawać, że jest się królem życia - podkreślał sędzia Pruszyński. - Niewiele brakowało, by tragiczne konsekwencje poniosły inne osoby. Bez trudu można sobie wyobrazić, że na przejście, którym przejeżdżał oskarżony weszła jakaś para, która akurat wybrała się na poranny spacer - dodawał.
I dziwił się, podkreślając, że musi też mówić rzeczy przykre dla bliskich ofiary wypadku, jak można wsiąść do samochodu z osobą znajdującą się pod wpływem alkoholu.
Wyrok nie jest prawomocny.
Mężczyzna zginął na miejscu
Piotr Machajski