Kiedyś oczekiwany, choć nie zawsze realizowany standard, dziś coś między mglistym wspomnieniem, a miejską legendą. Kierowcy chcą, by zielona fala wróciła. My sprawdzamy, gdzie jest i czemu nie wszędzie oraz czy działa i czemu nie zawsze?
Wał Miedzeszyński - jedna z licznych dróg do i z centrum Warszawy. Od innych różni się tym, że na długich odcinkach zabudowa jest tylko po jednej stronie, a i tam niezbyt gęsta. Do tego mały ruch pieszych i szeroka ulica.
Dopuszczalna prędkość? 70 km/h. Zielona fala? Sprawdzamy.
A jednak działa!
Startujemy z "pole position", ze skrzyżowania z Ateńską, w stronę Otwocka. Jedziemy z dopuszczalną prędkością. Pierwsze światła - przy Afrykańskiej - mijamy bez zwalniania. Przy Basenach Kora trzeba zdjąć nogę z gazu, ale tylko dlatego, że przed nami na czerwone załapał się jeden z samochodów, który cały odcinek jechał szybciej od nas.
Bez zatrzymania mijamy światła przed mostem Siekierkowskim i te na wysokości przystani Wawer. Ani na chwilę nie stajemy przy Kadetów, Wojsławickiej, na wysokości kanału Nowe Ujście, przy ulicy Bronowskiej, Jeziorowej ani na dwóch przejściach w rejonie ulic Peonii.
Na wysokości Skalnicowej znów zwalniamy tylko dlatego, że na zielone czeka samochód, który jechał szybciej.
Mijamy Cyklamenów, Odrębną i Wędkarską, i po 8 minutach dojeżdżamy do ronda przy Trakcie Lubelskim. Wynik jest jednoznaczny: na Wale Miedzeszyńskim zielona fala nie tylko istnieje, ale w znakomity sposób zachęca do jazdy zgodnie z przepisami.
A jednak Wał Miedzeszyński to jedna z ulic, którą nasi czytelnicy wymieniają, wśród tych, na których światła są... źle wyregulowane. Wspominają też Radzymińską czy Fieldorfa. Byliśmy i tam. I tam też, trzymając się przepisowej prędkości, trafialiśmy na zielone niemal na każdym skrzyżowaniu. Zwalniać musieliśmy tylko, gdy na światło czekali kierowcy, którzy wcześniej jechali szybciej. Nieco gorzej wypadły Jagiellońska i Modlińska - na 8 z 16 skrzyżowań musieliśmy stanąć.
Zielona fala w Warszawie
System wszystkim nie dogodzi
Wygląda więc na to, że kierowcy nie widzą zielonej fali, bo po prostu jadą za szybko. Nie znaczy to jednak, że jest ona wszędzie.
- "Zjawiska" zielonej fali nie można osiągnąć na każdym skrzyżowaniu i w każdych warunkach. Sygnalizacja ma służyć wszystkim, a nie tylko kierowcom jadącym w jednym kierunku - zwraca uwagę Tomasz Dybicz z Politechniki Warszawskiej, któremu pokazaliśmy nagranie naszej przejażdżki.
I tłumaczy, że Warszawa zdecydowała się na inne rozwiązanie. Na ponad 70 skrzyżowaniach działa zintegrowany system zarządzania ruchem. O ile za zieloną falą stołeczni kierowcy zwykle tęsknią, o tyle systemu szczerze nienawidzą i obwiniają o to, że tworzy korki.
Ekspert tłumaczy jednak, że nie da się zielonej fali wprowadzić na każdej ulicy. - Działając na jednej, powodowałaby zablokowanie przejazdu poprzecznymi - tłumaczy tę dość oczywistą zależność.
"Skrzyżowania nie mogą być tak rozległe"
Za szybcy, zbyt wściekli
Stołeczny Zarząd Dróg Miejskich przekonuje z kolei, że koordynacja ruchu ma nie tylko skracać czas przejazdu, ale właśnie promować jazdę z przepisową prędkością. Co dzieje się, gdy wszyscy jadą "tylko trochę" szybciej?
- Jeżeli dojadą za wcześnie do skrzyżowania, to zatrzyma ich czerwone światło. Staną, spowodują opóźnienia samochodów za nimi, bo kolejni kierowcy będą musieli zwalniać. Efekt zielonej fali będzie zaburzony. Samochody, które stoją, potrzebują czasu, żeby się rozpędzić i osiągnąć odpowiednią prędkość, przez co hamują te jadące prawidłowo - tłumaczy Dybicz.
I dodaje: - Z analizy danych z GPS w samochodach, wynika, że kierowcy w Warszawie notorycznie przekraczają prędkości dopuszczalne. Powinniśmy mieć poczucie pewnej odpowiedzialności za innych uczestników drogi. Tym bardziej, że jesteśmy na szarym końcu, jeśli chodzi o bezpieczeństwo - twierdzi.
Jego zdaniem, zielona fala i koordynacja działałyby lepiej, gdyby ulice były węższe, a skrzyżowania - prostsze. - Liczba samochodów wjeżdżających do miasta powinna być mniejsza. Nie da się wprowadzić zielonej fali w korku. W obecnej sytuacji nawet najlepsze systemy sterowania ruchem nie są w stanie pomóc - przekonuje ekspert z Politechniki.
"Kierowcy jeżdżą powyżej prędkości dopuszczalnej"
Mateusz Dolak (m.dolak@tvn.pl)