Jazz Jamboree to jeden z najstarszych europejskich festiwali jazzowych. Ale marka i stojąca za nią tradycja to za mało, żeby przyciągnąć słuchaczy. Magnesem musi być program, a ten w tym roku znów jest interesujący.
Czwartek: Dominik Wania, Scofield/Holland, Ghost-Note
Początek festiwalu będzie spokojny. Solowy koncert zagra Dominik Wania, który dzięki zeszłorocznemu albumowi "Lonely Shadows" uzupełnił półkę z nagrodami. Choć pewnie najważniejszą była ta niewiążąca się ze statuetkami - świadomość bycia pierwszym w historii polskim muzykiem, który nagrał solowy krążek dla prestiżowej monachijskiej wytwórni ECM. Nie należy się jednak spodziewać odegrania materiału jeden do jednego. Wchodząc do studia Auditorio Stelio Molo w Lugano pianista nie miał przed sobą nut z precyzyjnym zapisem utworów, miał w głowie koncepcję, którą za każdym razem - jak to w jazzie - realizuje nieco inaczej.
"Muzyka Wani jest pomostem położonym między czystą wolnością improwizacji, wywodzącej się z muzyki jazzowej, a pianistyką przesiąkniętą europejską muzyką klasyczną. Podobnie jak nowy album, tak i solowe koncerty artysty są zaproszeniem do odkrycia świata dźwięków budowanego zgodnie z zasadą 'tu i teraz'" - zapowiadają koncert organizatorzy.
Po Wani na scenę wyjdzie dwóch starych mistrzów, których fanom jazz przedstawiać nie trzeba: gitarzysta John Scofield i basista Dave Holland. Obaj mają w dossier współpracę z najważniejszymi muzykami jazzowymi ostatnich pięciu dekad, w tym z samym Milesem Davisem. Ale minimalistyczna konwencja duetu jest dla nich projektem stosunkowo świeżym. - Scofield z Hollandem to ukłon w stronę tych odbiorców, którzy pozostałych nazwisk z tegorocznego lineupu mogą nie znać - mówi nam Mariusz Adamiak, szef Jazz Jamboree. - Nie odmawiając niczego starym mistrzom, uważam, że trzeba być po stronie nowej sztuki - dodaje.
Reprezentantem tego co nowe będzie Ghost-Note, kończący pierwszy dzień festiwalu. To zespół, który ponad solowe popisy stawia na pulsujący rytm, dosadne bity i dziką żywiołowość. Można przypuszczać, że podczas tras koncertowych w busie tej ekipy z głośników płynie raczej Kendrick Lamar i Jay-Z, niż John Coltrane i Keith Jarret. I słychać to w ich muzyce, odległej od jazzowej ortodoksji. Docenili to młodzi fani podczas wielu koncertów w USA, Kanadzie, Europie, Australii, Nowej Zelandii czy Japonii. - To taki proletariacki bigband - podsumowuje żartobliwie Adamiak.
Piątek: Theon Cross, Rymden, Camilla George
Gwiazdą drugiego dnia Jazz Jamboree będzie Theon Cross. To muzyk grający na tubie, instrumencie bardzo rzadkim w jazzowym światku. A już tubista jako lider to prawdziwy ewenementem. Cross to jedna z czołowych postaci złotej generacji londyńskiego jazzu, dał się poznać słuchaczom jako muzyk Sons of Kemet (świetny koncert na Jazz Jantarze w Gdańsku w 2019 roku). W zespole Shabaki Hutchingsa udowodnił, jaki potencjał drzemie w tubie i szybko wybił się na niepodległość, nagrywając płytę "Fyah" pod własnym nazwiskiem. A fuzja electro, funku, jazzu na żywo jeszcze zyskuje, można się więc spodziewać, że w piątkowy wieczór parkiet w Stodole będzie gorący.
Ochłonąć przyjdzie podczas występu grupy Rymden. To trio stworzone przez Dana Berglunda i Magnusa Öströma, czyli sekcję rytmiczną e.s.t, które zakończyło działalności po tragicznej śmierci pianisty i lidera zespołu Esbjörna Svenssona. Choć muzycy spotkali się ponownie w formie klasycznej trzyosobowej kapeli, to nie można tu mówić o kontynuacji stylu e.s.t. Wraz pianistą Bugge Wesseltoftem do melodyjnego grania dodali trochę rockowego czadu. - To dziwna muzyka, niby akustyczna, ale elektryczna. Niby jazzowa, a z wycieczkami w stronę rocka progresywnego. Rymden to obecnie jedna z najciekawszych formacji na rynku. Cieszę się, że wreszcie udało się ich ściągnąć. Mieli być rok temu, ale panedmia pokrzyżowała plany – opowiada nasz rozmówca i zapewnia, że mimo wszystkich kłopotów ze zdefiniowaniem muzyki Szwedów, jest to "kawał wspaniałego jazzu".
Komplementów nie szczędzi też Camilli George. Urodzona w Nigerii saksofonistka jest ważną postacią wspomnianej wyżej sceny londyńskiej, gdzie najmocniej bije dziś serce jazzu. Bije w zmiennym rytmie, bo wpływa na niego wiele gatunków obecnych w multikulturowym tyglu współczesnego Londynu. Na ostatnim albumie saksofonistki "The People Could Fly" można usłyszeć zarówno tradycje karaibsko-afrykańskie, jak wpływ spiritual jazzu.
George jest także dowodem na inne wartościowe zjawisko - większą obecność kobiet w rolach zarezerwowanych latami dla mężczyzn. - Przez lata panie w jazzie głównie śpiewały, nie miały swoich zespołów. Oczywiście zdarzały się kobiety grające na trąbce czy saksofonie, ale była to rzadkość, traktowana jako ciekawostka. To się na szczęście zmieniło, co jest konsekwencją głębszych zmian społecznych. Przekonałem się, że jest to wręcz nowe zjawisko muzyczne – zauważa szef Jazz Jamboree.
Sobota: dzień Zbigniewa Namysłowskiego
Trzeci dzień festiwalu będzie wyjątkowy, bo jego bohaterem będzie jeden człowiek - Zbigniew Namysłowski. Muzyk, którego nazwisko należy ustawiać w jednym szeregu z Krzysztofem Komedą, Tomaszem Stańką czy Zbigniewem Seifertem, na krótkiej liście postaci fundamentalnych dla polskiego jazzu. Saksofonista był jednym z pierwszych Polaków, który ze swoim jazzem pojechał do ojczyzny gatunku - Stanów Zjednoczonych. A zrobił to już na początku lat 60. Także w tej dekadzie nagrał dla wytwórni Decca znakomitą płytę "Lola" (niestety niedostępną dziś ani na kompakcie, ani na winylu). Wielu wydań doczekały się natomiast "Kujaviak Goes Funky" i "Winobranie", które zawsze pojawiają się w zestawieniach najważniejszych płyt polskiego jazzu.
Przez kilkadziesiąt lat saksofonista był liderem wielu zespołów - sześć z nich usłyszymy w sobotę w Stodole. Będą to: Winobranie, Kuyaviak Goes Funky, Jasmin Lady, Air Condition, Super Band, Zbigniew Namysłowski Quintet. - To będzie przekrój twórczości Namysłowskiego, zdecydowanie jednego z najważniejszych polskich jazzmanów. Mam też nadzieję, że ten wieczór będzie pretekstem do spotkania towarzyskiego, jakim Jazz Jamboree było w przeszłości. Nie wykluczam, że taka koncepcja stanie się stałym elementem programu festiwalu. Czas to zweryfikuje - zapowiada Mariusz Adamiak.
Niedziela: Yazz Ahmed Quartet, Faraj Suleiman, Lakecia Benjamin
Finały dzień festiwalu zdominują ci, do których należy przyszłość. Trębaczka Yazz Ahmed urodziła się i wychowała w Bahrajnie, ale mieszka w Londynie i tu zadebiutowała w 2012 roku. W jej grze słychać fascynację funkiem, fusion, world music i muzyką klubową. Po drugiej płycie "La Saboteuse" dźwięk jej trąbki bywał porównywany do Milesa Davisa z "Bitches Brew" czy Nilsa Pettera Molvaera z "Khmer". Do trzeciej zatytułowanej "Polyhymnia" zaangażowała wiele kobiet, manifestując feministyczne przekonania. - Płyta jest celebracją kobiecej odwagi, determinacji i kreatywności - opisywała. Ale odwołała się także do bliskowschodnich motywów muzycznych.
Jeszcze wyraźniejsze są one u drugiego tego dnia artysty - Palestyńczyka Faraja Suleimana. W serwisach streamingowych można znaleźć głównie jego piosenki, które wydają się niezbyt pasować do konwencji warszawskiego festiwalu. Ale, jak zapewnia nas Adamiak, w czasie koncertu w Stodole muzyk zaprezentuje swoje jazzowe oblicze w kwartecie.
Ostatnią artystką tegorocznego Jazz Jamboree będzie Lakecia Benjamin. Wschodząca gwiazda saksofonu altowego łączy tradycyjne koncepcje jazzu, hip hopu i soulu. Współpraca z takimi artystami jak Stevie Wonder, Alicia Keys, The Roots i Macy Gray sprawia, że swobodnie porusza się w różnych stylistykach.
Wszystkie koncerty festiwalu Jazz Jamboree odbędą się w klubie Stodoła, przy ulicy Batorego 10. Koncerty rozpoczynają się o godzinie 19.
Autorka/Autor: Piotr Bakalarski
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: mar. organizatora