Na jednej z garwolińskich stacji paliw lądował helikopter. Ze świadkami nietypowego zdarzenia rozmawiała reporterka TVN24. - Z ich relacji wynika, że helikopter wylądował, pilot wyszedł z tej jednostki, przepchnął ją do dystrybutora, zatankował, zapłacił i odleciał - przekazała.
Helikopter przy dystrybutorze to widok zaskakujący. Nic dziwnego, że filmy z tego wydarzenia szybko obiegły internet. Zdziwieni byli również pracownicy garwolińskiej stacji paliw. - Pilotowi najprawdopodobniej zabrakło paliwa, a przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Wylądował na stacji Shell w Garwolinie, po wylądowaniu zatankował i bezpiecznie odleciał ze stacji, tak że ta niecodzienna dla nas wszystkich sytuacja odbyła się bez żadnego uszczerbku i była bezpieczna dla nas i naszych klientów - opowiada pracownik stacji Maciej Czech.
Dozwolone, ale nie powinno się przydarzyć
Jak ustaliła Agata Zamęcka, takie lądowanie, z zachowaniem ostrożności, jest dozwolone. - Nazywa się to lądowaniem w terenie przygodnym. Pilot musi się upewnić, czy takie podejście jest bezpiecznie, czy nie ma ludzi, nie ma na przykład linii wysokiego napięcia i czy śmigłem nie zahaczy o elementy budynku. Jeśli wszystko się zgadza, można do takiego lądowania podejść - mówi reporterka i wskazuje na inne przykłady, które znamy z akcji Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ratownicy też często muszą lądować w trudnych warunkach i niedostępnych miejscach.
Jednak, choć lądowanie było dozwolone, taki lot "na oparach", a najprawdopodobniej z takim mieliśmy do czynienia w Garwolinie, nie powinien się przydarzyć. - Doświadczony pilot nie powinien dopuścić do takiej sytuacji, że mu brakuje paliwa. Po to są odpowiednie urządzenia, które potrafią to przeliczyć i po to są specjalne procedury jeszcze przed wykonaniem samego lotu, które pozwalają nam na bardzo dokładne wyliczenia, ile tego paliwa potrzeba. Plus do tego zabezpieczenie w taką ilość paliwa, które pozwoli bezpiecznie przelecieć w inne miejsce, a potem bezpiecznie wylądować – wyjaśnia Tomasz Gzik z Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
"Zaprojektowany do zaganiania bydła"
Śmigłowiec, który wylądował na stacji, to model Robinson R22 amerykańskiego Rangera. - Został zaprojektowany do zaganiania bydła na polach i rzeczywiście jest tak wykorzystywany. Jest bardzo lekki, zwinny i osiąga prędkość do 180 kilometrów na godzinę - opisuje reporterka. - Ma zasięg 320 kilometrów i, co ciekawe, bak tej jednostki jest porównywalny do średniej klasy samochodu - może pomieścić 50 litrów paliwa. Nie lotniczego, ale zwykłego. Mówimy tutaj o benzynie 95-oktanowej czy nawet oleju napędowym. Taka maszyna kosztuje około 800 tysięcy złotych - podaje.
Ekspert lotniczy Grzegorz Brychczyński powiedział reporterce, że takie małe, dwuosobowe śmigłowce cieszą się coraz większą popularnością i służą nie tylko do celów prywatnych. - Świetnie sprawdzają się do patrolowania pól uprawnych, lasów, dróg czy do poszukiwania osób. Dlatego coraz częściej służby składają zamówienia na tego typu jednostki. Być może wkrótce widok tankującego na stacji paliw helikoptera wcale nie będzie nas dziwił - podsumowuje Zamęcka.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt24