"Zięć był bardzo dobrym człowiekiem, ale nazbyt ufał obcym osobom"

Sprawa zabójstwa inwestora giełdowego
Źródło: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl
W tle śmierci Piotra Głowali mogą być "przekręty w NFI" - zeznała we wtorek teściowa zamordowanego 14 lat temu inwestora giełdowego. W Sądzie Okręgowym w Warszawie odbyła się kolejna rozprawa w procesie dotyczącym zabójstwa zabójstwa mężczyzny.

Teściowa Głowali ma dziś ponad 70 lat. Wezwana na wtorkowe przesłuchanie przed sądem, mimo upływu czasu, sporo pamiętała.

"Był inwestorem"

- Mój zięć był inwestorem giełdowym. Nie zwierzał się nam ze wszystkiego, nie znam szczegółów jego działań finansowych. Jeżeli miał problemy finansowe, to nam o nich nie powiedział - opisała krótko Julita D. Kobieta dokładnie pamiętała dzień, w którym zaginął Głowala. Córka poinformowała ją, że Piotr nie wrócił na noc do domu. Później zgłosiła zaginięcie na policję.

Świadek pytana, czy zna oskarżonego, powiedziała: - Nigdy tego pana na oczy nie widziałam. Nazwisko nic mi nie mówi, tyle co wiem z gazet i prasy. Ale gdzieś w rozmowach padało to nazwisko.

Przesłuchana w 2004 roku, jeszcze w toku śledztwa prowadzonego przez prokuraturę, kobieta zeznała, że Głowala szybko zaczął "poważnie grać na giełdzie", która "pochłonęła go całkowicie". Wzbogacił się, kupując akcje Sokołowa, następnie jednej z zabrzańskich spółek. Później - według relacji kobiety - miały dziać się dziwne rzeczy. Na rodzinę Głowali nasyłano policję, obcy ludzie chcieli przejmować ich nieruchomości, do zakładów pracy wysyłano anonimy z pomówieniami. Głowala był także zatrzymywany przez policję.- Zięć był bardzo dobrym człowiekiem, ale nazbyt ufał obcym osobom, które go wykorzystały - stwierdziła kobieta w 2004 roku, wymieniła także nazwiska osób, które podejrzewa o działanie na niekorzyść zięcia.

"Ciągle gdzieś chodził"

Teściowa zapamiętała moment, w którym Głowala zaczął utrzymywać kontakty z Grzegorzem Wieczerzakiem, byłym prezesem PZU Życie.

- Zięć ciągle gdzieś chodził - stwierdziła. Głowala informował bliskich, że Wieczerzak zdradził mu informacje na temat przekrętów w XIV Narodowym Funduszu Inwestycyjnym, którego prezesem był wówczas Janusz Lazarowicz.

Te dokumenty miały być podstawą do uzyskania od Lazarowicza pieniędzy.

- Wieczerzak obiecał zięciowi trzydzieści procent prowizji - podała teściowa. - Piotr nie bał się o życie, bał się o prowokacje. Nie lubił marazmu, lubił adrenalinę, jak coś się wokół niego dzieje - powiedziała Julita D. - Śmierć Piotra może mieć związek z przekrętami i Wieczerzakiem. Czytałam w prasie, że chodziło tam o wielkie pieniądze - mówiła podczas pierwszego przesłuchania, 14 lat temu. We wtorek świadek potwierdziła tamte zeznania.Na poprzedniej rozprawie podobną wersję przedstawiła wdowa po Głowali. Nie chciała, żeby mąż robił interesy z szefem PZU Życie. - Bałam się, że on go wplącze w jakąś historię. Jego śmierć kojarzę bezpośrednio z interesami z Wieczerzakiem - mówiła. Żona ofiary stwierdziła, że Wieczerzak mógł wykorzystywać Głowalę, by ten załatwiał jego interesy z Lazarowiczem, bo sam miał sądowy zakaz kontaktowania się z prezesem NFI. - Mąż mówił, że jak Lazarowicz nie pójdzie na warunki Wieczerzaka, to wybuchnie jedna z największych afer, dotycząca wyprowadzania pieniędzy z NFI - zeznała.

Tuż po zabójstwie Głowali media pisały, że miał on wraz z Wieczerzakiem usiłować wymusić na Lazarowiczu zwrot udziału w kilku firmach. Wieczerzak zaprzeczał, by Głowala był jego pełnomocnikiem.

Janusz Lazarowicz jest ścigany listem gończym za podżeganie Janusza G. ps. "Graf" vel "Dziadunio" do zabójstwa Głowali. Lazarowicz przebywa w RPA, które odmawia jego ekstradycji. Ma obywatelstwo tego kraju.

Samochód z otwartym dachem

We wtorek zeznania złożyli także świadkowie, którzy w maju 2004 roku mieszkali na Mariensztacie, skąd uprowadzono Piotra Głowalę. Zarówno wtedy, jak i podczas wtorkowej rozprawy, podali niewiele informacji.

Jeden ze świadków zapamiętał, że na ulicy pod ich domem stał samochód osobowy z otwartym szyberdachem, a za nim drugi, większy. - Samochód z szyberdachem stał kilka dni. Lokatorzy podchodzili i się dziwili, że jest otwarty. Ten drugi samochód odjechał po kilku godzinach - stwierdził.Według ustaleń prokuratury, Głowala został porwany 25 maja 2004 roku właśnie z Mariensztatu, gdzie miał się spotkać z handlarzem dzieł sztuki. Sprawcy, podając się za funkcjonariuszy policji, wciągnęli inwestora do drugiego auta, bili do nieprzytomności, a później wywieźli w okolice Góry Kalwarii i przekazali zabójcom z Czeczenii. Głowala został zamordowany "nieustalonym ostrym narzędziem".

Sprawcy przecięli mu głowę, miał także "poziome rany rąbane" szyi. Ciało znaleziono dwa dni później we wsi Brześce.

Zlecenie zabójstwa

"Dziadunio" odpowiada przed Sądem Okręgowym w Warszawie za zlecenie tego zabójstwa oraz za założenie gangu zajmującego się m.in. porwaniami dla okupu i kierowanie nim w latach 2000-2005, a także wręczenie łapówki za załatwienie zezwolenia na broń i handel narkotykami.

Na ławie oskarżonych zasiadł dopiero jesienią tego roku, chociaż akt oskarżenia (wówczas przeciwko czterem osobom) prokuratura skierowała dziewięć lat temu. Tamten proces ruszył, ale wątek Janusza G., ze względu na jego zły stan zdrowia, został wyłączony do odrębnego postępowania.

W międzyczasie "Graf" został zwolniony z aresztu i wyjechał do RPA. Został tam zatrzymany w lutym 2014 roku i po kilku miesiącach sprowadzony do kraju przez Centralne Biuro Śledcze Policji.

Jednak sąd w Afryce zgodził się wydać "Grafa" tylko do sprawy porwania biznesmena z branży paliwowej. Aby móc osądzić go za sprawę Głowali, trzeba było uzyskać zgodę ministra sprawiedliwości i służby więziennej RPA. Została wydana dopiero w tym roku.

"Graf" nie przyznał się przed sądem do zarzutów. Powiedział, że nie znał Głowali, a zarzuty oparte są na zeznaniach skruszonych przestępców, którzy go wrabiają. Jednym z nich był członek jego gangu, późniejszy świadek koronny Andrzej L., ps. Rygus vel Rigodon, który miał brać udział w porwaniu Głowali i stąd znać szczegóły zbrodni. "Rygus" nie żyje, odebrał sobie życie w celi aresztu przy Rakowieckiej.

PAP/ran/pm

Czytaj także: