Tuż po wojnie był zwykłym odpadem, wielkim problemem. Trafiał do Wisły, na zwałki albo do glinianek. Ale było go tak dużo, że sprawne i szybkie usunięcie okazało się niemożliwe. Utrudniał odbudowę i poruszanie się po mieście. Dlatego musiał stać się cennym zasobem, surowcem tej odbudowy. Gruz jest centralnym punktem wystawy o odrodzeniu miasta - "Zgruzowstanie Warszawy 1945-1949".
Wystawa rozpoczyna się od rekonstrukcji mapy powojennej Warszawy. Zinwentaryzowano na niej wszystkie budynki. Każdemu przypisano kategorię i kolor, obrazujące poziom zniszczenia. - Widać, że tereny getta były zrównane z ziemią, prawobrzeżna Warszawa wyglądała lepiej. Oszacowano, że w Warszawie znajdują się 22 miliony metrów sześciennych zalegającego gruzu, plus 4,5 miliona metrów sześciennych w ruinach, które muszą zostać rozebrane ze względu na plany albo na poziom zniszczenia budynków - opowiada Adam Przywara, kurator wystawy.
W tej sali przywołano także dwie głośne wystawy, które odbywały się wówczas w Muzeum Narodowym. "Warszawa oskarża" pokazywała celowość i skalę zniszczenia, eksponując zniszczone dzieła z kolekcji muzeum. Zobaczyło ją 435 tysięcy osób. Potem ruszyła w świat: Tokio, Moskwa, Londyn, Paryż, Nowy Jork, Budapeszt, Praga i Berlin.
- Te materiały miały nagłośnić na świecie sprawę zniszczenia Warszawy i zmobilizować pomoc międzynarodową dla miasta. Wystawa była też aktem oskarżenia wobec okupanta i przedstawiała dowody ruiny kultury polskiej - mówi Przywara. - Mniej znana była ta druga, "Ruiny Warszawy". Poproszono artystów, którzy wrócili, żeby zajęli się tematem ruin. Celem było ujęcie miasta w momencie zniszczenia, bo było wiadomo, że te ruiny znikną, już ruszał proces odbudowy. Pojawiły się kontrowersje wobec prac Antoniego Suchanka, któremu zarzucano nadmierne romatyzowanie ruin - dodaje kurator, pokazując wspomniane rysunki.
Kobiety ruszają do pracy
Mimo że na lewym brzegu zniszczeniu ulegało 84 procent budynków, na Pradze - 65 procent, po 17 stycznia 1945 rozpoczął się ogromny napływ starych i nowych mieszkańców. Populacja lewobrzeżnej stolicy w ciągu zaledwie roku urosła z 22 tysięcy aż do 290 tysięcy.
- To co staje na ich drodze, nie jest tym, co pamiętają. W historiach mówionych z tamtego okresu Warszawy nie określa się jako miasto, ale raczej jako naturalny krajobraz, jak po erupcji wulkanu, obcy i nieznany. Rozpoznawalne są tylko pewne jego fragmenty - tłumaczy Adam Przywara i zwraca uwagę, że moment powrotu był także ciekawy społecznie - miasto zdominowały kobiety. Na wystawie przedstawiono je na znakomitej serii fotografii Zofii Chomętowskiej, która udokumentowała ich codzienne wędrówki po opał. Szczególne wrażenie robi zdjęcie płaskodennej łodzi z lichym żaglem, na której pokonują Wisłę w sąsiedztwie pozostałości po moście Poniatowskiego. - Poszukiwanie ciepła w ruinach jest w tej sali ujęte w metaforyczny sposób poprzez piec kaflowy, zbudowany z kafli wydobytych z gruzów Starego Miasta, każdy jest inny - dodaje kurator.
Kobiety zdominowały także Brygady Pracy, czyli pierwszą próbę zorganizowanego pozbycia się gruzów. - To była największa masowa organizacja pracy w powojennej Warszawie. W styczniu 1945 zatrudniała półtora tysiąca osób (60-80 procent stanowiły kobiety), a kilka miesięcy później było to 14 tysięcy osób, co było bardzo dużą liczbą w kontekście populacji ówczesnej stolicy. Brygady zostały wysłane do frontowych prac, oczyszczania ulic, sortowania gruzu, cegieł, kamieni, żelaza - opowiada Przywara. A na zdjęciach widać, że brakowało podstawowego sprzętu, kobiety pracowały w codziennych ubraniach, niekiedy nie miały nawet rękawic.
Gruz nie tylko odpadem
Jednocześnie do decydentów docierało, że odgruzowywanie trzeba sprofesjonalizować. - Po powrocie Bolesława Bieruta z Moskwy gruz stał się problemem politycznym. Kiedy zapadła decyzja o odbudowie, było jasne, że trzeba jak najszybciej oczyścić miasto - przypomina kurator. Ale symulacje i wyliczenia nie pozostawiały złudzeń, że jest to zadanie na lata. Wyliczono na przykład, że wywózka całego gruzu wymagałaby 20 pociągów 500-tonowych dziennie przez 10 lat. Rzeczywistość nie dorastała, transportem zajmowali się głównie furmani z podwarszawskich wsi. - Ogromna cześć gruzu z furmanek trafiała na barki, a potem do Wisły, w ten sposób regulowano jej bieg. Nie było buldożerów, ten proces przebiegał w dużej mierze ręcznie - mówi Adam Przywara, pokazując zachowane kwity za wywózkę gruzu.
W Biurze Odbudowy Stolicy zrozumiano, że gruzu nie da się pozbyć i będzie trzeba zagospodarować go na miejscu. - W 1946 roku powstał raport. Jego autorzy zauważyli, że gruz można traktować także jako źródło surowców, takich jak cegła, żelazo, kruszywo do odbudowy. Pamiętajmy, że lata 40. to także kryzys przemysłu - nie działały cegielnie, tartaki, fabryki. Nie było materiałów, z których można budować, a plany były duże. Tak gruz stał się alternatywnym źródłem materiałów budowlanych – zaznacza.
Odzysk cegieł, produkcja pustaków
Prawo do pozyskania gruzu załatwiono dekretem o rozbiórkach, uchwalonym wraz z dekretem Bieruta. W krajobrazie zrujnowanej stolicy pojawiły się stosy równo ułożonych cegieł. Jednak skala odzysku była niewystarczająca. Często okazywało się, że władze uprzedzali sami mieszkańcy, działający w trybie prywatnej odbudowy. Wspomniany dekret zawierał też zastrzeżenie korzystne - o dziwo - dla właścicieli. Dlatego sięgnięto po cegły ze Szczecina czy Wrocławia. Tam pozbawienie własności i wysiedlenie Niemców pozwalały zadziałać szybciej i w większej skali. Ale, jak zauważa kurator, nie jest prawdą, że cegły stamtąd trafiały wyłącznie do Warszawy. - Część zostawała na miejscu albo ruszyła w inne rejony, choćby do krakowskiej Nowej Huty - dodaje.
Pozostałą część gruzu trzeba było skruszyć i przetworzyć, by nadawała się do dalszego użycia. Pomysł opracowali inżynierowie z Instytutu Badań Budownictwa, posiłkując się doświadczeniami radzieckimi i niemieckimi, gdzie już w czasie wojny produkowano gruzobeton. Ale sprzęt został pozyskany ze Szwajcarii. Polska zapłaciła węglem, maszyny przyjechały w 1947 roku. Ruszyła produkcja pustaków.
- Na Polu Mokotowskim, wzorując się na drewnianych domkach fińskich, zbudowano eksperymentalne domki z gruzobetonu (ocalały do dziś przy ulicy Czubatki, jeden nawet w oryginalnym kształcie - red.). Inżynierowie chcieli sprawdzić, jak ten materiał zachowuje się w różnych warunkach, sami w nich zamieszkali - opowiada.
Osiedla - udany eksperyment
Potem przyszedł czas na większe realizacje. - Pierwszym monumentalnym budynkiem powojennej Warszawy wybudowanym z gruzobetonu była siedziba Ministerstwo Przemysłu i Handlu i Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego przy placu Trzech Krzyży, zwana mincówką. Minister Hilary Minc był ogromnym zwolennikiem tej technologii. To miał być znak planowej gospodarki socjalistycznej, w której nie wyrzuca się odpadów budowlanych, ale przerabia na wartościowe materiały. W przeciwieństwie do praktyk gospodarki kapitalistycznej - wyjaśnia Adam Przywara.
Z gruzobetonu wybudowano także osiedla: Muranów Południowy projektu Bohdana Lacherta, Koło II i Praga I autorstwa Heleny i Szymona Syrkusów. Sposobem, bo plan trzyletni zakładał finansowanie fabryk i obiektów użyteczności publicznej, ale nie prywatnych mieszkań. - Udało się uzyskać pieniądze od rządu na budownictwo eksperymentalne. Architekci zdecydowali o kompletnym odejściu od materiałów budowlanych i zbudowania wszystkiego z gruzobetonu, produkowanego na miejscu. Eksperyment był tak udany, że zaczęło go powielać. Praga I jest powieleniem projektu Koło II.
Zgruzowstanie czyli co?
Ostatnia sala wystawy poświęcona jest temu, jak tytułowe zgruzowstanie wpłynęło na krajobraz Warszawy. Przypomniano, że poza brzegami Wisły gruzem umocniono skarpę, zasypano glinianki na Woli, uformowano górki na Moczydle, Szczęśliwicach i Czerniakowie. Tę ostatnią już w latach 90., wedle pomysłu powstańca i architekta Eugeniusza Ajewskiego, pseudonim Kotwa, przemianowano na Kopiec Powstania Warszawskiego i wyposażono w znak Polski Walczącej na szczycie. Na fotoreportażu Zbyszka Siemaszki z końca lat 50., góruje nad pustym otoczeniem niczym wulkan. Wokół nie ma zieleni a skromną zabudowę tworzą domy, które niekiedy trudno odróżnić od warsztatów, komórek czy kurników. Miejscowi chłopcy targają coś w wiklinowych koszach.
Dziś wciąż przebudowywany kopiec symbolicznie łączy dwa mity: Powstania Warszawskiego i powojennej odbudowy. Pierwszy został już wnikliwie opowiedziany i przepracowany. Drugi dopiero się kształtuje, a wystawa w Muzeum Warszawy, obok książki Grzegorza Piątka "Najlepsze miasto świata" czy powstającej na jej kanwie opery, dokłada do niego - trudno o bardziej adekwatne słowo - kolejną cegiełkę.
Na koniec o samej nazwie. - Termin "zgruzowstanie" pochodzi z wiersza Władysława Broniewskiego "Warszawa zgruzowstała" z 1949 roku. To słowo zapadło mi w pamięć, ono wyraża sedno tej wystawy. Podkreśla, że nie był to tylko proces odbudowy, ale że ten proces przetwarzania gruzów. To z kolei ma ciekawe konotacje z czymś, co dziś nazywamy gospodarką cyrkularną - podsumowuje kurator.
W tym duchu jest też architektura samej wystawy. Szwajcarskie Studio Okuljar Architekt*innen zaprojektowało wszystkie jej elementy bez użycia kleju, tak żeby wszystko można było rozkręcić, rozłożyć i wykorzystać w przyszłości.
Wystawa "Zgruzowstanie Warszawy 1945-1949" w Muzeum Warszawy przy Rynku Starego Miasta 32 potrwa do 3 września.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Zofia Chomętowska, Muzeum Warszawy