- Niedaleko miejsca katastrofy podjechał do nas człowiek i zapytał, czy jesteśmy delegacją z Polski. Wyciągnął trzy reklamówki. Rozpoznaliśmy w nich szczątki tupolewa i ubrania - powiedział burmistrz Ursynowa Piotr Guział chwilę po tym, jak wysiadł z pociągu ze Smoleńska.
Warszawscy samorządowcy ze Smoleńska do stolicy przyjechali po godzinie 8.00 rano, pociągiem. Chwilę później udali się do prokuratury wojskowej przy Nowoiejskiej, by złożyć zeznania w sprawie znaleziska, które pokazał im człowiek, mieszkający w pobliżu miejsca katastrofy prezydenckiego samolotu.
- Po wizycie w miejscu katastrofy i złożeniu tam kwiatów chciałem zobaczyć, jak to miejsce wygląda z różnych perspektyw - opowiadał na peronie, w rozmowie z tvnwarszawa.pl, Guział. - Podjechaliśmy do pobliskiej ulicy, dosyć ruchliwej. W pewnym momencie zatrzymał się samochód, bardzo wysłużony, wysiadł z niego człowiek, który zapytał, czy jesteśmy delegacją z Polski. Odpowiedzieliśmy, że owszem, tak. Oznajmił, że ma dla nas trzy reklamówki kawałków samolotu, które przechowywał w pobliskim garażu. Powiedział, że odkupił to od złomiarzy i chciałby oddać polskiej delegacji - kontynuował.
Jak mówi Guział, w siatkach - które wyciągnął mężczyzna - samorządowcy rozpoznali szczątki tupolewa i zniszczone spodnie od ciemnego garnituru.
- Nie zabraliśmy tych rzeczy. Pozostawiliśmy je na miejscu. Zabranie tych rzeczy mogło być nie tylko szokujące, lecz także nielegalne. Władze Smoleńska, które nam towarzyszyły, powiadomiły w tej sprawie swoją prokuraturę - wyjaśnił burmistrz.
Przesłuchanie w prokuraturze
Prosto z Centralnego burmistrz wraz ze współpracownikami pojechali złożyć zeznania w prokuraturze wojskowej.
- Pytano o przebieg zdarzenia, jak natknęliśmy się na szczątki - powiedział na briefingu po przesłuchaniu. - Przekazaliśmy też zdjęcia, zrobione w czasie wizyty w Smoleńsku - dodał. I doprecyzował, że w torbach znajdował się biało-czerwony fragment poszycia, a jedna z części posiadała numery, które sfotografowali.
Jak mówi burmistrz, informacje o znalezisku przekazał dziennikarce "Super Expressu", która zadzwoniła do niego w zupełnie innej sprawie. Na briefingu dziennikarze pytali go, czy zawiadomił polski konsulat. Guział tłumaczył, że początkowo był w szoku, nie wiedział co zrobić, ale po doniesieniach medialnych sprawą zaiteresowała się polska prokuratura.
Burmistrz Ursynowa ocenił też: - Mam wrażenie, że polskie państwo zawodzi. Działa rutynowo. Takich znalezisk może być więcej - powiedział i dodał, że nie wystarczy liczyć, że "wycieczki będą znajdować kolejne elementy samolotu".
Delegacja ursynowskich samorządowców udała się do Smoleńska, aby podpisać porozumienie o współpracy między tym rosyjskim miastem a Warszawą.
SPRAWĄ ZAJĄŁ SIĘ RÓWNIEŻ MICHAŁ TRACZ, REPORTER TVN24:
roody/mz