W piątek przed południem przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpocznie się proces byłego wicedyrektora w stołecznym ratuszu oraz siedmiu innych osób oskarżonych o udział w aferze reprywatyzacyjnej.
Trzy lata po tym, jak aferę ujawniła "Gazeta Wyborcza", zajmie się nią sąd.
35 zarzutów, które weźmie pod lupę sędzia Janusz Zalewski to efekt tylko jednego z kilkudziesięciu śledztw Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu. Śledczy opisali je na 112 stronach aktu oskarżenia. Kolejne 278 liczy uzasadnienie dokumentu oraz załączniki. Sędzia potrzebował ponad roku, by zapoznać się ze wszystkimi aktami i przygotować do procesu. Materiał dowodowy jest tak obszerny, że postępowanie sądowe może potrwać lata. W akcie oskarżenia prokuratura wymieniła nazwiska 177 świadków.
To w tym śledztwie opisana została najgłośniejsza reprywatyzacyjna historia przejęcia działki na placu Defilad pod przedwojennym adresem Chmielna 70. Najgłośniejsza, bo dotycząca wyjątkowo cennej działki w samym sercu stolicy. To dopiero od ujawnienia tej sprawy państwo zaczęło wyjaśniać kulisy reprywatyzacji choć media alarmowały o nieprawidłowościach przy zwracaniu majątków znacznie wcześniej, jeszcze przed latem 2016 roku, kiedy w "Wyborczej" ukazał się tekst dotyczący tej działki.
Były wicedyrektor z rodzicami
Wśród oskarżonych są najważniejsze, zdaniem prokuratury, postaci afery reprywatyzacyjnej. Pierwsza z nich to Jakub Rudnicki (zgadza się na publikację nazwiska), były wicedyrektor Biura Gospodarowania Nieruchomościami, który przez lata odpowiadał w stołecznym ratuszu za decyzje o zwrocie nieruchomości zabranych po wojnie właścicielom na mocy tak zwanego dekretu Bieruta. Według śledczych, w przestępczym procederze brał udział z matką, adwokatką Aliną D. Zarzuty w sprawie ma też jego ojciec - Wojciech.
Jakub Rudnicki nie przyznał się do stawianych mu zarzutów. Kilkukrotnie składał wyjaśnienia, kilkukrotnie ich odmawiał, nie zgadzał się odpowiadać na część pytań zadawanych mu przez prokuratorów. To, co mówił, prokuratura uznała za sprzeczne z materiałem dowodowym.
Do zarzutów nie przyznali się również jego rodzice.
"Skromny adwokat i inwestor"
Druga najważniejsza postać procesu to Robert Nowaczyk (również zgadza się na publikację nazwiska), adwokat specjalizujący się w odzyskiwaniu domów i działek zawłaszczonych niegdyś przez państwo. - Jestem tylko skromnym adwokatem i inwestorem - mówił o sobie w jednym z wywiadów. W mediach nazywany był jednak "rekinem reprywatyzacji". To właśnie on prowadził sprawę zwrotu działki przy Chmielnej 70 - zdaniem prokuratury za łapówkę.
Początkowo, jak wynika z uzasadnienia aktu oskarżenia, nie przyznał się do stawianych mu zarzutów. Ostatecznie jednak potwierdził swój udział w korupcyjnym procederze i bardzo szczegółowo opisał jego kulisy. Protokoły jego przesłuchań liczą ponad 200 stron. Jest niemal pewne, że sąd będzie potrzebował więcej niż jednej rozprawy na ich odczytanie.
Na ławie oskarżonych oprócz Nowaczyka zasiądzie też jego biznesowy wspólnik Janusz P. (był współwłaścicielem działki przy Chmielnej) oraz siostra Marzena K. - wieloletnia urzędniczka Ministerstwa Sprawiedliwości.
Kolejnym oskarżonym jest Grzegorz M., ceniony adwokat od spraw karnych, a krótko przed wybuchem afery dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie.
Grono oskarżonych uzupełnia architekt Mariusz L.
Zarzuty wobec prawnik Joanny O. wyłączono do odrębnego postępowania ze względu na jej stan zdrowia.
Czy Grzegorz M. był "słupem"?
Zarzuty, które prokuratura postawiła oskarżonym dotyczą kilkudziesięciu nieruchomości. Chodzi między innymi o nieprawidłowości związane z ich zwrotem, ale też z wypłatą za nie odszkodowań.
Według śledczych, Jakub Rudnicki przyjął łącznie kilkadziesiąt łapówek za decyzje dotyczące zwrotu nieruchomości, do których były roszczenia lub przyznania odszkodowania w tych przypadkach, gdzie zwrot był niemożliwy. Łapówki mieli wręczać Robert Nowaczyk oraz jego przyjaciel, biznesmen Janusz P. Pomagać miała w tym procederze Alina D., matka Jakuba Rudnickiego.
Łączna kwota łapówek to, jak już informowaliśmy na tvnwarszawa.pl, 47 milionów złotych. Ale tylko część tej kwoty, to gotówka. 31 milionów złotych był, zdaniem prokuratury, wart udział w gruncie na placu Defilad, czyli działka pod przedwojennym adresem Chmielna 70. Choć ten udział był zapisany na oskarżonego Grzegorza M., to śledczy są przekonani, że został przekazany Jakubowi Rudnickiemu jako łapówka, a Grzegorz M. był tylko tak zwanym słupem.
Współpraca
Na tvnwarszawa.pl ujawniliśmy również, że Nowaczykowi nie postawiono w tej sprawie żadnych zarzutów dotyczących łapówek.
Zarzuty korupcyjne w tej sprawie mają postawione zarówno Jakub Rudnicki (żądania i przyjmowania łapówek), jak i jego matka Alina D. (żądania i przyjmowania w imieniu syna), a także Janusz P. (wręczania łapówek) oraz były dziekan rady adwokackiej Grzegorz M. (przyjmowanie łapówek w imieniu Rudnickiego). Jedynie Nowaczyk nie został o to oskarżony, choć z treści zarzutów przedstawionych innym osobom wynika wprost, że on też wręczał Rudnickiemu pieniądze.
Jak to możliwe? Zgodnie z prawem, jeśli ktoś wręczył łapówkę, ale sam poinformował o tym organa ścigania, może ujść mu to na sucho. Tak też się stało w tym przypadku. Robert Nowaczyk po zatrzymaniu przez Centralne Biuro Antykorupcyjne poszedł na współpracę z prokuraturą.
Potwierdziła to kilka miesięcy temu prokurator Katarzyna Bylicka, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu cytując treść paragrafu 6 artykułu 229 kodeksu karnego. - Nie podlega karze sprawca przestępstwa określonego w paragrafach 1-5 [dotyczą one wręczania łapówek - red.], jeżeli korzyść majątkowa lub osobista albo ich obietnica zostały przyjęte przez osobę pełniącą funkcję publiczną, a sprawca zawiadomił o tym fakcie organ powołany do ścigania przestępstw i ujawnił wszystkie istotne okoliczności przestępstwa, zanim organ ten o nim się dowiedział - informowała nas wówczas.
Oszustwo
Prokuratura postawiła Nowaczykowi inne zarzuty. Jest on oskarżony o udział w oszustwie na mieniu znacznej wartości. - Do oszustwa miało dojść w związku z uzyskaniem prawa własności i użytkowania wieczystego do nieruchomości położonej w Kościelisku - informowała prokuratura w październiku
2018 roku, gdy kierowała akt oskarżenia w tej sprawie. Współudział w tym przestępstwie prokuratura zarzuciła też Jakubowi Rudnickiemu, jego rodzicom oraz Mariuszowi L. i Joannie O.
Spadkobiercy właścicieli tej nieruchomości mieli stracić na tym oszustwie ponad 13 milionów złotych.
tvnwarszawa.pl