Pozostawił pięć rysunków getta. Udało się odkryć tożsamość tajemniczego artysty

Pogrzeb wózkarzowej
Niemcy utworzyli w Warszawie getto dla ludności żydowskiej
Przez kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej powszechnie znane były tylko jego prace. Pięć mrocznych szkiców dokumentujących niedolę dzieci z getta warszawskiego. W konspiracyjnym archiwum pozostało tylko nazwisko i inicjał imienia autora. Agnieszce Żółkiewskiej udało się dotrzeć do relacji osób znających tajemniczego artystę. Kim był B. Rozenfeld? 

W wydobytym w 1946 roku spod gruzów Podziemnym Archiwum Getta Warszawskiego (tak zwanym Archiwum Ringelbluma) odnaleziono pięć przejmujących rysunków. Artysta użył tuszu, kredki i węgla. Opatrzono je komentarzem - prawdopodobnie autorskim - który wskazywał na to, że prace, wykonane pod koniec 1941 roku, mogły być częścią cyklu dokumentującego codzienność w utworzonej przez Niemców zamkniętej dzielnicy żydowskiej. W ewidencji Archiwum figurowało nazwisko B. Rozenfeld, data przekazania ich skarbnikowi - 7 marca 1942 roku - oraz informacja o wypłaceniu stu złotych gratyfikacji.

Członkowie grupy Oneg Szabat (Radość Soboty), założonej przez historyka Emanuela Ringelbluma, tworzyli archiwum w warunkach konspiracji. Ich działania były tajne i nie wiedzieli o nich nawet uwięzieni w getcie ludzie. W dokumentacji nie pozostały szczegóły pozwalające na identyfikację artysty. Ich podawanie było wtedy zbyt niebezpieczne.

Jego tożsamość pozostawała dla badaczy tajemnicą przez przeszło 70 lat.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO

Rysownik z getta

- Rysunki Rozenfelda pokazują doświadczenia typowe dla ludzi zamkniętych w getcie, czyli powszechność chorób, głodu i cierpienia fizycznego spowodowanego przemocą nie tylko ze strony Niemców, ale także żydowskich policjantów. Jest to trudna do przyjęcia, lecz mocno wyartykułowana prawda. Prace oddają mroczną, przygnębiającą stronę życia i obojętność ludzi, którzy widząc to wszystko na co dzień, stawiali się wycofani - opisuje w rozmowie z tvnwarszawa.pl dr Agnieszka Żółkiewska z Żydowskiego Instytutu Historycznego im. Emanuela Ringelbluma. - Artysta skupia się przede wszystkim na dzieciach. One są bohaterami wszystkich zachowanych rysunków. Na ich los był szczególnie uwrażliwiony - wyjaśnia.

Dwie prace należą do cyklu zatytułowanego "Mali szmuglerzy". Inny miał nazywać się "Szpitale" - do niego należy kolejny rysunek. Pozostałe dwa nie pasują do żadnego z tych tytułów i badaczka przypuszcza, że miały stać się częścią planowanego trzeciego cyklu. 

Dzięki zapiskom w komentarzach możliwe jest wskazanie miejsc i sytuacji, które przedstawiają. Jeden z rysunków - "Punkt etapowy" - pokazuje pomieszczenie w Izbie Zatrzymań przy ulicy Stawki 5/7. Trafiali tam dziecięcy szmuglerzy, złapani po aryjskiej stronie. Rodzice mogli wykupić dzieci po wpłaceniu mandatu. Sieroty odsyłano do placówki opiekuńczej w getcie. 

"Te, które mają rodzinę zostają zwolnione, o ile krewni zapłacą mandat kwoty 50 zł i złożą zobowiązanie, że nie dopuszczą do ponownego 'przestępstwa'. Okrągłe zaś sieroty oczekują momentu, w którym zostaną przyjęte przez sierociniec lub internat. Do tej chwili mieszczą się w izbach punktu. Otrzymują dziennie 14 dkg chleba i dwie zupy" - napisano w komentarzu do rysunku.
Punkt etapowy
Źródło: Beniamin Rozenfeld. Rysunek ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma

Po lewej stronie widzimy na rysunku grupę dzieci stojących pod oknem. Wymizerowane twarze, spuszczone głowy, lęk w oczach. Przy stole po prawej stronie siedzi otyła kobieta z papierosem. Podnosi wzrok ku górze, jakby była zirytowana, znudzona. Na pierwszym planie stoi umundurowany mężczyzna. Góruje nad dziećmi. W rękach założonych za plecy trzyma pałkę. Sylwetki obojga - silne, dobrze odżywione - wyraźnie kontrastują z wychudzonymi postaciami zatrzymanych szmuglerów.

- Na pierwszy rzut oka wydaje się, że widzimy SS-mana, ale to funkcjonariusz Żydowskiej Służby Porządkowej. Niestety te rysunki pokazują, z jaką skrupulatnością - nawet wobec dzieci - wypełniali oni swoje obowiązki - zauważa Żółkiewska. - Należy jednak pamiętać, że za brak skrupulatności mogli zapłacić nawet życiem. Takich przypadków było wiele - mówi.

Dodaje też, że prace Rozenfelda pokazują paradoksy, do których nie doszłoby w normalnych warunkach. - Takim przykładem jest historia Bera Ajzensztata z rysunku "Pogrzeb wózkarzowej". Na co dzień zajmował się on przewożeniem różnych rzeczy, pewnego jednak dnia został zmuszony do przewiezienia ciała swojej zmarłej żony, ponieważ nie było go stać na wynajęcie karawanu czy rikszy - wyjaśnia. W pchaniu wózka pomaga mu mały chłopiec, jego syn. Na chodniku obok mija ich grupa przechodniów. Wszyscy odwróceni są plecami, nie zwracają uwagi na rozgrywającą się na ulicy scenę. 

"Wózkarz z Muranowskiej, Ber Ajzensztat różne towary woził na swym wózku. Kiedyś manufakturę na Nalewki i Gęsią, skórę na Franciszkańską, blachę na Grzybowską, potem gdy nastały przesiedlenia woził szafy, łóżka, kozetki, stoły i całą żydowską biedotę. Dziś 23 listopada 1941 r. 42-letni Ber Ajzensztat, który 15 lat zna już rzemiosło wózkarza, pierwszy raz wozi coś, o czem nigdy nawet nie myślał - wozi trupa swej własnej żony zmarłej z głody i wycieńczenia w piwnicznej izbie. Bezskutecznie biegał przez 3 dni po różnych instytucjach dla uzyskania 20 zł potrzebnych na opłacenie pogrzebu. Teraz on wraz z jedynym synkiem 7-mio letnim Josaty odwozi swoją żonę na cmentarz" - napisano w komentarzu.
Pogrzeb wózkarzowej
Źródło: Beniamin Rozenfeld. Rysunek ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma

ZOBACZ RYSUNKI NA STRONIE INSTYTUTU - WWW.JHI.PL >>>

- Rysunki są wykonane bardzo minimalistycznie, przy użyciu jak najmniejszej liczby środków. Przez to mamy wrażenie, że są bardzo ekspresyjne. Rozenfeld posługiwał się najprostszą techniką, co mogło też wynikać z tego, że w getcie było bardzo trudno zdobyć materiały plastyczne. Dominuje czerń, szarość i żółć. Zachowane relacje i wspomnienia porównują getto do piekła Dantego, gdzie panował mrok, brakowało zieleni, ludzie chodzili w łachmanach. Dlatego kolorystyka rysunków Rozenfelda niezwykle sugestywnie oddaje kolor getta, jego przygnębiającą monochromatyczność - opisuje Żółkiewska. 

Inżynier Rozenfeld

Pod koniec ubiegłego roku dr Żółkiewskiej udało się potwierdzić, kim był B. Rozenfeld. Badaczka jest członkiem zespołu opracowującego Encyklopedię Getta Warszawskiego online, a jej praca skupia się na życiorysach przedstawicieli świata szeroko rozumianej kultury. - Na podstawie różnych tropów, śladowych informacji bądź relacji niedostępnych innym historykom docieram do nowych źródeł. Jestem jidyszystką, więc mam dostęp do materiałów w języku, który jest niemalże zapomniany w Polsce i posługuje się nim tylko niewielka grupa specjalistów - wyjaśnia Żółkiewska.

Dzięki znajomości jidysz badaczka dotarła do księgi pamięci Żydów Warszawy wydanej w latach 50. - Natrafiłam w niej na artykuł o artystach żydowskich w getcie warszawskim autorstwa Józefa Sandla. Odkrywa w nim tożsamość Beniamina Rozenfelda, powołując się na relacje naocznego świadka - Dory Zajczyk. Kobieta znała Rozenfelda osobiście ze względu na jego przyjaźń z jej mężem, historykiem sztuki Szymonem Zajczykiem - opisuje badaczka. - Informacje, jakie odkrył Józef Sandel z jakichś powodów nie przedostały się na zewnątrz i nie trafiły do powszechnego obiegu. Być może dlatego, że wkrótce zmarł. Przez te wszystkie lata była to wiedza tajemna - dodaje. 

- Jak wynika z moich ustaleń, Beniamin Rozenfeld dosyć późno pojawił się w getcie warszawskim. Pochodził ze Lwowa, stamtąd przedostał się do Warszawy w nadziei, że będzie miał tam większe szanse na przetrwanie. Zrobił to prawdopodobnie w momencie, gdy Niemcy wkroczyli do Lwowa. W getcie warszawskim był od mniej więcej listopada 1941 roku aż do wybuchu wielkiej akcji likwidacyjnej, czyli do lata 1942 roku. Podczas masowych deportacji do Treblinki udało mu się przedostać na aryjską stronę - mówi Żółkiewska.

Data urodzenia mężczyzny nie jest pewna. Źródła wskazują na rok 1909 lub 1912. Wiadomo, że w 1936 roku skończył Wydział Architektury na Politechnice Lwowskiej. - To był świeżo upieczony inżynier. Miał także zainteresowania stricte artystyczne - uprawiał malarstwo i rzeźbę. Prawdopodobnie został zatrudniony przez warszawski Judenrat do prowadzenia kursów przygotowujących młodych ludzi do wykonywania zawodów technicznych, na które było zapotrzebowanie w tamtym okresie. Chciano tym ludziom dać szansę na przetrwanie, dzięki umożliwieniu im zdobycia dodatkowych kwalifikacji. Nieznanego z imienia inżyniera B. Rozenfelda mianowano kierownikiem i wykładowcą kursów. W "Gazecie Żydowskiej" są na ten temat rozporoszone wzmianki. Powołując się na tę gazetę, możemy sądzić, że Beniamin Rozenfeld był tą osobą - zaznacza Żółkiewska. 

W innym numerze "Gazety Żydowskiej" zachowała się też wzmianka o artyście B. Rozenfeldzie, który wygrał konkurs na plakat propagandowy akcji charytatywnej o nazwie "Pomoc Zimowa", ogłoszony na przełomie 1941 i 1942 roku. Artysta za zajęcie pierwszego miejsca dostał nagrodę 300 złotych.

W komentarzu do rysunku czytamy, że10-letni Chaimek Sztarkman został zatrzymany na Pradze przez polskich policjantów. Trafił do punktu etapowego w getcie. Był sierotą i miał zostać zatrzymany na pół roku. "Pod wieczór, gdy inne dzieci w celi, w której znajdował się Chaimek zostały przeniesione, Chaimek w zamiarze ucieczki wybił szybę. Za to został pobity przez żydowską służbę porządkową i dla bezpieczeństwa przeniesiony do celi na III piętrze. O godzinie 6.30 Chaimek zdecydował się uciec i mimo świadomości, że znajduje się na III piętrze wyskoczył oknem na bruk podwórza" - opisano. Chłopiec najpierw trafił do szpitala na Stawkach, potem do drugiego na Lesznie. Tam zmarł 16 grudnia 1941 roku.
Chaimek Sztarkman
Źródło: Beniamin Rozenfeld. Rysunek ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma

Jan Różyński z Ogrodowej

Po przedostaniu się na aryjską stronę Beniamin Rozenfeld stał się Janem Różyńskim. Wynajął pokój przy Ogrodowej 29. - Podobnie jak wielu ukrywających się po aryjskiej stronie Żydów, korzystał z pomocy finansowej Żydowskiego Komitetu Narodowego. Ta organizacja współpracowała bezpośrednio z Żegotą - tłumaczy Żółkiewska. 

- Dora Zajczyk twierdzi, że w tym okresie Rozenfeld w dalszym ciągu utrzymywał bardzo intensywne kontakty z gettem. Mimo zagrożenia życia przedzierał się do środka i szmuglował żywność, między innymi dla niej i jej rodziny. Jednocześnie podjął się bardzo ryzykownego przedsięwzięcia: zbudowania na terenie getta sieci bunkrów o bardzo wysokim standardzie, wyposażonych we wszystko, co umożliwiało przetrwanie ukrywającym się osobom. Liczono się z tym, że pewnego dnia Niemcy będą chcieli zlikwidować wszystkich Żydów przebywających na terenie getta. Te bunkry mogły pomieścić do stu osób i były wyposażone w elektryczność, bieżącą wodę, systemy wentylacyjne - opisuje badaczka. Zastrzega jednak, że na podstawie zachowanych relacji nie jest możliwe wskazanie, pod którymi budynkami mogły być zlokalizowane.

Dodaje też, że relacja Dory Zajczyk oraz wspomnienia innych osób, które znały Rozenfelda po aryjskiej stronie, mówią nam wiele o jego charakterze. - Wynika z nich, że uwielbiał ryzyko. Nie liczył się z własnym zdrowiem i życiem, jakby miał przeświadczenie, że nie przeżyje wojny. Żył bardzo intensywnie, wykorzystując każdą chwilę. To bardzo piękna postać, jeśli chodzi o takie cechy, jak poświęcenie i odwaga, czy wręcz brawura - ocenia Żółkiewska.  

"Przy ul. Leszno 109 poza murami dzielnicy żydowskiej w budynku dawnej kwarantanny obozowiczów istnieje od 15 X 1941 roku filja szpitala chorób zakaźnych na Stawkach 6/8. Szpital ten mieści 216 łóżek. Naczelnym lekarzem jest dr Lipsztat, kierownikiem gospodarczym Haller. Chorych wozi się karetką samochodową na podstawie skierowań dawanych przez centralę na Stawkach. Lekarze, pielęgniarki i pracownicy fizyczni szpitala zbierają się w grupy dla grupowego przekraczania 'wachy' na rogu ul. Leszno i Żelaznej" - czytamy w opisie rysunku. Dodano w nim, że personel szpitala przemieszczał się do szpitala pod nadzorem polskich policjantów.
Szpital po tamtej stronie
Źródło: Beniamin Rozenfeld. Rysunek ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma

Podporucznik "Janek"

Gdy Rozenfeld zamieszkał przy Ogrodowej, stał się celem szmalcowników. - Nękali go pomimo bardzo dobrego wyglądu. Był niebieskookim blondynem, co się niezwykle rzadko zdarzało wśród Żydów. Ale w tamtym okresie każda nowa osoba, każdy nowy lokator był podejrzany i szmalcownicy niestety próbowali go osaczyć. Wtedy zaczął szukać kontaktu z polskim podziemiem. Z jednej strony chciał rozpocząć z nimi współpracę, a z drugiej wiedział, że przy okazji zyska ich ochronę - podkreśla nasza rozmówczyni. 

Gdy Rozenfeld wstąpił do Armii Ludowej, szmalcownicy zostawili go w spokoju. Jego głównym konspiracyjnym zadaniem było sporządzanie nasłuchów radiowych z odbiornika, który ukrywał w piecu wynajmowanego pokoju. Zapiski przekazywał łączniczce Armii Ludowej Krystynie Wójcickiej, która prawdopodobnie zginęła podczas powstania warszawskiego. - Oprócz tego parał się działalnością artystyczną. Dla przyjemności projektował. Zaprojektował między innymi wnętrze gabinetu przyszłego prezydenta Polski urządzone w stylu gdańskim. Wiemy też, że przygotowywał materiały propagandowe, głównie plakaty wzywające do powstania warszawskiego - opowiada Żółkiewska. Dodaje też, że jego prace mogą znajdować się w archiwum Muzeum Powstania Warszawskiego, ale wymaga to dalszych badań. - Być może w przyszłości uda nam się rozpoznać plakaty, które namalował Rozenfeld - zapowiada. 

W sierpniu 1944 roku, jako żołnierz o pseudonimie "Janek" wziął udział w powstaniu warszawskim. Walczył w stopniu podporucznika w III batalionie im. Czwartaków AL. - Dowodzi oddziałem powstańczym walczącym najpierw na Starówce, a gdy Starówka się poddała, kanałami przedostał się na Żoliborz. Tam Rozenfeld, razem ze swoimi żołnierzami, zginął. Jego ciało spoczywa w zbiorowej mogile na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Według ustaleń Czerwonego Krzyża i innych źródeł zginął 10 września 1944 roku. Według historyka izraelskiego Benjamina Meirtchaka zginął w sierpniu - wskazuje badaczka.

"W grudniowy poranek 1941 r. właściciel sklepu przy ul. Miłej, zastaje na progu swego zamkniętego sklepu, trup dziecka. Sztywne małe wyschnięte z głodu ciałko ciasno wtulone w próg sklepu, tak że otworzenie niemożliwe bez usunięcia trupa. Na ulicy ruch handlowy coraz żywszy - można by już coś utargować, a tu takie nieszczęście - właśnie na tym progu zachciało się temu dziecku umierać. Ale zbawienie rychło przychodzi, zjawia się przedstawiciel zakładu pogrzebowego i z zawodową rutyną przystępuje przede wszystkim do zebrania 'funduszu pogrzebowego'" - napisano w komentarzu do rysunku.
Fundusz pogrzebowy
Źródło: Beniamin Rozenfeld. Rysunek ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma

"Opowiadając ich historie, czcimy ich pamięć"

Po odnalezieniu źródeł dotyczących tożsamości rysownika, Żółkiewskiej udało się też nawiązać kontakt z jego rodziną. Okazało się, że jego bracia Józef i Edward przeżyli II wojnę światową. Pierwszy z nich prawdopodobnie trafił razem z nim do getta warszawskiego, a potem przeszedł na aryjską stronę. Ich drogi rozeszły się w momencie wybuchu powstania. Drugi brat przebywał w czasie wojny na terenie Związku Radzieckiego. Po wojnie obaj osiedlili się na stałe w Izraelu. Syn Józefa dostał imię na cześć stryja Beniamina. Z kolei syn Edwarda, Alon Oleartchik, jest znanym izraelskim muzykiem.

- Nie uważam siebie za odkrywczynię tożsamości Beniamina Rozenfelda. Po prostu dotarłam do informacji ustalonych przez historyka sztuki Józefa Sandla. Zawdzięczamy mu znacznie więcej. Po wojnie postawił sobie za punkt honoru zebranie wiadomości na temat wszystkich zamordowanych podczas Holokaustu plastyków żydowskich i odszukanie ocalałych po nich prac. Nadwyrężając zdrowie, jeździł po całej Polsce, po małych i dużych miastach, odwiedzał antykwariaty i stragany, gdzie handlowano mieniem pożydowskim. Gromadził dzieła sztuki i zwoził do Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Dzięki niemu dziś możemy je podziwiać i o nich rozmawiać. Ich autorzy, żydowscy artyści, zginęli i z wyjątkiem naukowców nikt się nimi nie interesuje. Nam chodzi o ich upamiętnienie. Opowiadając ich historie, czcimy ich pamięć - podsumowuje Żółkiewska.

Czytaj także: