- Mój mąż konfrontuje się z tego typu zachowaniami w Polsce na bieżąco. W prawie każdej dziedzinie życia spotyka się z dyskryminacją rasową - mówi żona Togijczyka, którego w piątek nie wpuszczono do autokaru na Dworcu Zachodnim. A przewoźnik zapewnia, że sprawa nie miała podtekstu rasistowskiego.
Kierowca nie chciał zabrać mężczyzny, bo - jak twierdzi jego żona - uznał, że jest niebezpieczny. - Osoba niebezpieczna raczej nie wzywa na miejsce policji - zauważa zdziwiona zachowaniem kierowcy kobieta.
"Widać było, że jest wrogo nastawiony"
O tym, co przydarzyło się obywatelowi Togo informowaliśmy krótko na tvnwarszawa.pl dwa dni temu. W piątek wieczorem mężczyzna stawił się na Dworcu Zachodnim, skąd autokarem miał jechać do Berlina. W stolicy Niemiec z kolei planował przesiąść się w samolot i polecieć w podróż, do której - jak przyznaje jego żona - przygotowywał się bardzo długo. - Kiedy przybył, stewardessa, której pokazał bilet wskazała mu autokar. Poszedł do niego ze swoimi walizkami. Miał dwie walizki: 24 i 13 kilogramów oraz bagaż podręczny. Kierowca, który prowadził autokar, zamiast wytłumaczyć mu, że to jest ponadprzepisowy bagaż i powinien za niego zapłacić dodatkową kwotę, zaczął na niego krzyczeć. Od początku widać było, że jest do niego wrogo nastawiony - opisuje w rozmowie z reporterką TVN24 żona Togijczyka. Dalej miało dojść do wymiany zdań, po której na miejscu pojawiła się ochrona dworca. - Prosiła kierowcę, żeby wpuścił męża do autokaru i pozwolił mu jechać. Mąż zgodził się dopłacić za dodatkowy bagaż. Kierowca mimo to się nie zgodził - dodaje kobieta.
Interweniowała policja
Na dworzec wezwano policję, lecz - jak twierdzi rozmówczyni TVN24 - jej interwencja też nie przyniosła oczekiwanego efektu. Kierowca - jak dodaje kobieta - pozostał nieugięty. - Powiedział, że nie wpuści męża do autokaru, że jest niebezpieczny i ma nóż - opowiada. - Policjanci nic nie wskórali, zwinęli się i pojechali na komendę - dodaje.
Za Togijczykiem mieli stawić się inni pasażerowie autokaru Ecolines. Oni również mieli nakłaniać kierowcę, aby wpuścił mężczyznę do środka - bezskutecznie. - Zostali spacyfikowani. Mieli siedzieć w autokarze. Zabroniono im poruszania się, wychodzenia z autokaru i jakiejkolwiek interwencji w tej sprawie - mówi małżonka mężczyzny. Ostatecznie to właśnie ona zawiozła go do Berlina samochodem. Jak przyznaje, nie chciał za wiele opowiadać o tym wydarzeniu, choć - jak dodaje - nie była to pierwsza sytuacja, kiedy dotknął go rasizm.
"Spotyka się z dyskryminacją"
- Mój mąż konfrontuje się z tego typu zachowaniami w Polsce na bieżco. W prawie każdej dziedzinie życia spotyka się z dyskryminacją rasową, więc czuje się przygotowany na tego typu sytuacje - mówi kobieta i dodaje: można powiedzieć, że one zdarzają się parę razy w tygodniu. Nie tej skali, bo niecodziennie się wyjeżdża do Berlina, ale mniejsze drobne sytuacje, które wskazują na niechęć Polaków.
Pytana przez reporterkę przyznaje, że mężczyzna nie mówi po polsku zbyt dobrze. Dopiero uczy się tego języka. Dopowiada też, że próbowała się skontaktować z przewoźnikiem, ale do tej pory to się nie udało.
Oświadczenie przewoźnika
W poniedziałek firma Ecolines wysłała do naszej redakcji oświadczenie w sprawie piątkowych zajść. Ich stanowisko dalece odbiega od historii opowiedzianej przez żonę Togijczyka. "Pasażer, który nie został przyjęty na pokład autobusu relacji Warszawa- Berlin nie zastosował się do Ogólnych Warunków Przewozu Bagażu i nie wyraził zgody na uiszczenie opłaty za przewóz ponadwymiarowego bagażu" - pisze Gleb Gradoboiev, przedstawiciel przewoźnika. I dodaje, że mężczyzna "zachowywał się agresywnie i utrudniał wykonywanie obowiązków służbowych załodze obsługującej odprawę autobusu". "W dalszej części Pasażer uniemożliwiał odjazd autobusu poprzez blokowanie drzwi, co zadecydowało o wezwaniu przez załogę ochrony dworca autobusowego, a następnie policji" - przekonuje Gradoboiev i zapewnia, że zachowanie mężczyzny było jedynym powodem niewpuszczenia go do pojazdu. "Wszyscy obsługiwani przez nas pasażerowie są traktowani na równi, co zobowiązuje każdego klienta w równym stopniu do przestrzegania obowiązujących warunków i wymogów stwarzających bezpieczeństwo naszych podróżnych. W przeciwnym razie jesteśmy zobowiązani odmówić usługi przewozu i nie ma to związku z narodowością, wiekiem, kolorem skóry czy miejscem pracy" - podsumowuje przedstawiciel Ecolines. Dodaje też, załoga sporządziła raport z zaistniałej sytuacji i zebrała podpisy świadków "potwierdzających rażące zachowanie pasażera".
Stanowisko policji
O przebieg wydarzeń zapytaliśmy policję. Funkcjonariusze potwierdzili, że 22 minuty po północy otrzymali wezwanie do interwencji na Dworcu Zachodnim. "W nocy z piątku na sobotę (10 czerwca) o godz. 0:22 policjanci z Ochoty otrzymali wezwanie do interwencji na Dworcu Zachodnim. Tam, z relacji zawiadamiającego miało dojść do awantury z obsługą autobusu międzynarodowego relacji Warszawa-Berlin" - informuje Tomasz Oleszczuk z Komendy Stołecznej Policji. I dodaje, że gdy policjanci przyjechali na miejsce, osoby biorące udział w kłótni były już spokojne. - Funkcjonariusze w rozmowach ze świadkami awantury ustalili, że najprawdopodobniej powodem scysji był fakt, że pasażer posiadał ze sobą zbyt dużą ilość bagażu w związku, z czym wywiązała się sprzeczka z obsługą autobusu - opisuje policjant. - W związku z tym, że w czasie awantury pasażer miał grozić kierowcom, ci odmówili mu przejazdu argumentując to obawą o bezpieczeństwo swoje i innych pasażerów - podsumowuje policjant.
kw/mś