Szpital Kliniczny przy ul. Banacha w Warszawie przedstawił swoje stanowisko ws. wyroku sądu, zgodnie z którym ma zapłacić swojej byłej pacjentce milion złotych i dożywotnią rentę. To zadośćuczynienie za błąd medyczny. - Zdaniem szpitala ta kwota jest rażąco wygórowana - mówi Anna Płatkowska, pełnomocnik placówki.
Prawomocny wyrok w sprawie Grażyny Garboś-Jędral zapadł we wtorek. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że szpital ma zapłacić kobiecie milion zł zadośćuczynienia z odsetkami liczonymi od września 2005 r. oraz ma jej wypłacać 6 tys. comiesięcznej renty, liczonej od 2005 r.
Ponad 3 mln do zapłaty
- Biorąc pod uwagę dziesięcioletni proces i ryzyko, jakie ponosi pozwany poprzez zapłatę odsetek w tej konkretnej sytuacji uważamy, że ta kwota jest rażąco wygórowana - mówi Płatkowska. I dodaje, że szpital zastanawia się i rozważa możliwość wniesienia kasacji. Oczywiście merytorycznie ustosunkuje się do tego po otrzymaniu uzasadnienia pisemnego wyroku.
Jak tłumaczy mecenas, roszczenia wobec szpitala wynoszą ponad 3 mln zł i zapłaci je ubezpieczyciel. - Szpital posiada polisę ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej. To podstawowa i zasadnicza kwestia. W związku z tym odpowiedzialność w tym zakresie spoczywa na ubezpieczycielu - mówi Płatkowska.
Przeproszą poszkodowaną pacjentkę?
Pełnomocnik szpitala nie wypowiada się na temat ewentualnych przeprosin Grażyny- Garboś Jędral. Zapewnia natomiast, że panują między nimi poprawne, profesjonalne stosunki.
- Traktujemy się profesjonalnie i jako ludzie. Nie możemy mówić o tym, że osoby reprezentujące szpital zachowują się w sposób, który godziłby w dobre imię powódki - mówi. I dodaje, że podczas osobistego spotkania wzajemnie życzyły sobie zdrowia i wesołych świąt.
Kilkaset tysięcy mniej
Według powódki to w sumie o kilkaset tysięcy mniej niż zasądził jej w 2012 roku Sąd Okręgowy w Warszawie. Ten przyznał jej w sumie 5 mln zł zadośćuczynienia i odszkodowania (liczone wraz z odsetkami od 2004 r.). Sędzia wyjaśniła, że wyrok SO zmieniono m.in. co do odsetek, gdyż za datę ich naliczania SA uznał przyznanie powódce renty inwalidzkiej w 2005 r., a nie sformułowanie jej roszczenia z 2004 r.
W miesięcznej rencie przyznanej od szpitala SA zawarł koszt leków, które kobieta musi brać, koszty rehabilitacji, dojazdów na nią i odpowiedniego sprzętu, a także - utracone przez nią korzyści, które miałaby, gdyby cały czas pracowała.
9 lat procesowania
Sprawa sądowa trwała w sumie dziewięć lat. 62-letnia dziś kobieta kiedyś pracowała dla szpitala przy Banacha jako radca prawny - występowała w sprawach lekarzy za błędy medyczne. W 2004 r. sama trafiła tam z zawałem serca. Wdała się salmonelloza; doszło też do przebicia u kobiety jelita grubego. Długi pobyt w szpitalu skończył się uszkodzeniem kręgosłupa, niedowładem kończyn, nieuleczalnymi problemami z trawieniem i wydalaniem oraz utratą funkcji seksualnych. Powódka ma obecnie I grupę inwalidzką i zaświadczenie o niezdolności do "samodzielnej egzystencji". Mieszka sama i nie stać jej ani na płatną pomoc, ani na zlecone zabiegi. Mówi, że ma olbrzymie długi i żyje z pożyczek. Pobiera 1900 zł renty, a jako radca prawny zarabiała dziesięć razy więcej.
SO uznał, że pieniądze należą się powódce jako zadośćuczynienie oraz odszkodowanie za błędy i zaniedbania pracowników szpitala, który odwołał się od tego wyroku do SA.
kś/ec