Według wielu znawców tematu nie ma skrzypiec, które brzmiałyby lepiej niż dzieła zakładu lutniczego z Cremony, choć powstawały one ponad trzy wieki temu. We współczesnej Polsce nie można było sprawdzić tego na własne uszy. Bo takich skrzypiec, od czasów drugiej wojny światowej, w naszym kraju nie było.
Teraz są - choć należą do prywatnej osoby - zostały przekazane w depozyt Zamku Królewskiego. Zwiedzający mogą je zobaczyć na żywo jeszcze tylko w środę.
- Prezentujemy elitę lutnictwa światowego. Skrzypce Stradivariusa powstały w 1685 roku w najlepszym warsztacie lutniczym ówczesnej Europy. Do tej pory dają dźwięk niedościgły, nieporównywalny dźwięk w stosunku do innych wyrobów lutniczych - mówi profesor Wojciech Fałkowski, dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie.
Tego egzemplarza legendarnych skrzypiec ma prawo używać tylko jeden człowiek. Właściciel instrumentu wybrał polskiego wirtuoza - Janusza Wawrowskiego. Na stradivariusie dał już dwa koncerty na Zamku Królewskim. - Mamy nadzieję, że powstanie cała seria koncertów na stradivariusach na Zamku Królewskim w Sali Balowej - deklaruje dyrektor placówki.
Była cała kolekcja
To dziś jedyne skrzypce sławnego lutnika w Polsce i pierwsze sprowadzone po drugiej wojnie światowej. Jednak wcześniej nasz kraj miał sporą kolekcję instrumentów z włoskiej Cremony.
- Na początku siedemnastego wieku August II zamówił dwanaście wyrobów lutniczych u Stradivariego, zarówno skrzypce, jak altówki i wiolonczele. I nic z tej kolekcji nie zostało. Całość przepadła. W tej chwili, dzięki polskiemu biznesmenowi, który je kupił i powierzył na przechowanie do Zamku, mamy okazję posiadać pierwsze skrzypce po wojnie. Miejmy nadzieję, że ten przykład będzie zaraźliwy i pozwoli tę kolekcję na nowo w Polsce stworzyć - mówi Fałkowski.
mś