Zanim w Warszawie zabrzmiał pierwszy gwizdek, legioniści wiedzieli, że nie mają marginesu błędu, bo parę chwil wcześniej Lech wygrał ze Śląskiem i w przypadku potknięcia obrońców tytułu, mistrzowska korona przybliżyłaby się do Poznania. Zmobilizowana wiadomościami z Wielkopolski Legia od pierwszej minuty rzuciła się na Jagiellonię.
17-letni bohater
Bramkę Bartłomieja Drągowskiego ostrzeliwali kolejno Orlando Sa, Tomasz Jodłowiec i Michał Kucharczyk, który regularnie szarpał na swoim skrzydle. Przez pół godziny wicelider stworzył sobie więcej dogodnych okazji niż w dwóch poprzednich spotkaniach, 17-letni bramkarz Jagi był w opałach, ale nic z tego nie wynikało. Legia uśpiona optyczną przewagą na początku drugiej połowy powinna być skarcona, ale akcji szybkiego jak wiatr Karola Mackiewicza, który popisowo ośmieszył obrońców, nie potrafił zamienić na gola Rafał Grzyb. A miał przed sobą pustą bramkę i pięć metrów do niej… Mistrz odpowiedział dwukrotnie - raz, gdy Jodłowiec z bliska trafił prosto w Drągowskiego, a później, gdy z podobnej odległości bramkarza gości nie potrafił pokonać wprowadzony po przerwie Ondrej Duda.
Żenujący wyścig po mistrzostwo. Legia zremisowała dzięki błędowi arbitra
Cud przy Łazienkowskiej
Wydawało się, że Jagiellonia już nie pęknie. Aż przyszła 98. minuta meczu (doliczony czas gry z powodu dymu przez race odpalone na Żylecie), gdy piłkę w polu karnym ręką zatrzymał obrońca gości Giorgi Popchadze. Sędzia Paweł Gil nie miał wątpliwości. Wskazał na jedenasty metr, a karnego wykorzystał Sa. Piłkarze z Białegostoku wpadli w furię. Minutę wcześniej arbiter nie dostrzegł faulu w polu karnym Legii, gdy Bartosz Bereszyński nieprzepisowo - zdaje się - zatrzymał Przemysława Frankowskiego.
Dzięki cudowi przy Łazienkowskiej Legia utrzymuje punktową stratę do Lecha.
Legia Warszawa – Jagiellonia 1:0 (0:0)Bramka: Orlando Sa (90+8-karny)
twis