Luka w prawie zmusza Warszawę do szokujących decyzji. Wystarczy, że osoba, która chce atrakcyjną działkę w stolicy zgłosi się jako kurator pożydowskiego mienia. I nie ma znaczenia, że wszystko jest fikcją. Dawni właściciele mogą nie żyć, nie istnieć albo nie znać owego kuratora. Nie wiadomo w czyje ręce trafiają nieruchomości warte miliony takie jak szkoły, boiska, a nawet parki. Miasto umywa ręce.
Bulwersującą wielu warszawiaków sprawę opisała "Gazeta Wyborcza". Jak mówił w poniedziałek na antenie TVN24 autor artykułu Grzegorz Sroczyński, jednym ze sposobów stosowanych np. przez inwestorów, którzy chcą uzyskać prawo do cennej nieruchomości, jest "trik na kuratora". - Zgłasza się do sądu osoba, która nie ma nic wspólnego ze spadkobiercą, ale mówi, że chciałaby być jego kuratorem - tłumaczył Sroczyński.
Kurator osoby nieznanej z miejsca pobytu", zgodnie z prawem, ma szukać właściciela danej działki czy nieruchomości. Jednym z wymogów jest zamieszczenie - co pół roku - ogłoszenia w ogólnopolskiej gazecie z informacją o takich poszukiwaniach.
Innym obowiązkiem kuratora jest zabezpieczenie interesów majątkowych poszukiwanej osoby. W praktyce oznacza to, że kurator w imieniu spadkobiercy domaga się od państwa zwrotu nieruchomości. Coraz częściej sądy wyrażają zgodę na to, by to kurator podpisał akt notarialny. W ten sposób staje się on właścicielem danej nieruchomości.
Nie ma mocy
Marcin Bajko tłumaczył dzisiaj, że miasto wobec takiego stanu rzeczy jest bezsilne. - Trzeba pamiętać, że aby zmienić jakąkolwiek ustawę, trzeba mieć większość w parlamencie. Urzędnik, choćby był prezydentem miasta takiej większości sam dla siebie nie zbierze - zaznaczył.
Jego zdaniem to nie jest wina luki prawnej tylko przestarzałego, wciąż obowiązującego prawa. - Zostało ono wprowadzone przez państwo 70 lat temu i to państwo powinno wziąć na siebie odpowiedzialność, że ono nadal obowiązuje - tłumaczył. - Warszawa to gmina, która jest tym strasznie dotknięta. Bardzo żałujemy, ale sami nie mamy mocy, żeby to zmienić - dodał.
TVNBiS/lata/r