Policja przesłuchuje ekologów zatrzymanych po czwartkowym proteście w siedzibie Lasów Państwowych. Siedem osób usłyszało zarzuty naruszenia miru domowego. Bliscy zatrzymanych skarżą się na nieuzasadnione wejście do domów aktywistów.
- Usłyszeliśmy zarzuty o naruszenia miru domowego – powiedziała jedna z zatrzymanych, Barbara Michera.
"Nie byli agresywni"
Łącznie takich osób było siedem, a w czwartek zatrzymano 24. Część przebywa na komisariacie. Zdaniem adwokata reprezentującego protestujących może to być próba wywierania presji i zastraszania. - Te osoby nie zachowywały się w sposób agresywny. Mają stałe miejsce zamieszkania. Prowadzą ustabilizowany tryb życia. I nie było żadnego problemu, by te osoby zostały wezwane na te czynności - przekonuje Paweł Murawski. Z kolei bliscy zatrzymanych mówią, że zadawano im różne pytania o osoby, które uczestniczyły w proteście i wchodzono do domów. – Pytano o to, gdzie pracuje, czy się uczy. Czy tutaj były jakieś skargi na nas od lokatorów innych, czy się leczy psychiatrycznie, czy nadużywa alkoholu – mówi Łucja Doradzińska, przyjaciółka jednej z zatrzymanych osób.
W piątek około południa ruszyły policyjne przesłuchania w komendzie rejonowej przy Opaczewskiej. Na razie nikt nie usłyszał jeszcze zarzutów, ale wszystko wskazuje na to, że jest to tylko kwestią czasu. Już w czwartek wieczorem, dokonując zatrzymań, policja powoływała się na zapis Kodeksu karnego o "naruszaniu miru domowego".
Wątpliwości co do takiej kwalifikacji ma mecenas Jacek Kondracki. Pytamy, czy można mówić o zakłócaniu naruszeniu miru "domowego", skoro do okupacji doszło w siedzibie instytucji publicznej. - Moim zdaniem nie - odpowiada krótko.
- To powinno być miejsce dostępne dla wszystkich obywateli. Tylko i wyłącznie w przypadku, gdyby zachowywali się w sposób zagrażający bezpieczeństwu, to w takim wypadku - tak. Jednak jeśli obywatele chcą dostać się do określonej władzy, to nie jest żadne naruszanie miru, tylko realizowanie praw obywatelskich - ocenia w rozmowie z tvnwarszawa.pl prawnik.
Dopytywany o wątek "zagrażania bezpieczeństwu" podczas czwartkowego protestu, utrzymuje, że przesłanek do takich wniosków nie było. - Z bardzo prostej przyczyny. Trzeba badać, jaki jest zamiar obywateli. W tym przypadku obywatele nie występowali jak łobuzy, którzy chcą zakłócić funkcjonowanie urzędu, tylko jako obywatele, którzy domagają się określonych zachowań urzędników w sferze publicznej - twierdzi nasz rozmówca.
"Skuci kajdankami, wsadzeni do więźniarek"
Od rana w okolicy komendy protestuje grupa ekologów. Chcą w ten sposób pokazać solidarność z zatrzymanymi. Chwilę po godzinie 10 przedstawiciele Obozu dla Puszczy (organizacji będącej inicjatorem całej akcji) wydali oświadczenie dotyczące czwartkowych wydarzeń w siedzibie Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych i tego, co działo się potem - już w komisariacie.
- Po godzinie 17 policja przystąpiła do pacyfikacji protestu, około 70 funkcjonariuszy odgrodziło cały teren przed budynkiem i rozpoczęło wywlekanie protestujących. Wszystkie osoby zostały skute kajdankami, wsadzone do więźniarek i przywieziona na komendę policji przy Opaczewskiej - powiedział Jakub Rok. - Po godzinie 18 protest przeniósł się pod komendę. Kilkadziesiąt osób skandowało hasła wspierające zatrzymanych. Prawie dwie godziny musieli czekać obrońcy na dopuszczenie do zatrzymywanych na komendzie osób - dodał.
"Nie zgodzili się na podanie wegańskiej żywności"
Policja zdecydowała, że zatrzymani spędzą noc w areszcie. - Długo odmawiano im prawa do jedzenia i picia. Dopiero po godzinie 23 prowiant trafił do zatrzymanych, choć policjanci nie wyrazili zgody na podanie żywności wegańskiej, a część zatrzymanych to weganie. Ostatecznie część osób została przewieziona do szpitala - tłumaczył dalej aktywista.
Na koniec zapewnił, że "ekolodzy nie odpuszczą". - Przemocą nas nie uciszycie. Zapowiadamy serię protestów przed siedzibami Lasów Państwowych w całej Polsce - stwierdził. Przed komendą przy Opaczewskiej była reporterka TVN24 Natalia Skawińska. - Na razie jest spokojnie i cicho. Na miejscu jest około 20 osób - mówiła około godziny 11 o pikiecie przed komisariatem.
"Utrudniony kontakt z naszymi klientami"
W czwartek późnym wieczorem z dziennikarzami rozmawiał też adwokat zatrzymanych ekologów Paweł Osik. Potwierdził słowa Jakuba Roka o tym, że początkowo nie mógł z nimi porozmawiać. - Boleję nad tym, że na samym początku mieliśmy utrudniony kontakt z naszymi klientami. Długo musieliśmy czekać, żeby się z nimi spotkać i ich uspokoić - powiedział. - Choć jak już nawiązaliśmy kontakt, funkcjonariusze policji okazali się otwarci na współpracę - dodał. Mecenas Osik wyraził też nadzieję, że po przesłuchaniach ekolodzy zostaną zwolnieniu do domu. - Mam nadzieję, że konkluzja będzie taka, żeby nie stosować żadnych środków zapobiegawczych. Każda z tych osób ma stałe miejsce zamieszkania i nie ma przesłanek o utrudnienia postępowania - stwierdził. Przed komendą pojawili się też politycy opozycji, m.in. posłanka Joanna Scheuring-Wielgus z Nowoczesnej i Michał Szczerba z Platformy Obywatelskiej. - Chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy brali udział w proteście. To jest sprawa ważna dla wszystkich Polek i Polaków. Puszcza Białowieska i jej ochrona zasługuje na najwyższy szacunek. Składamy deklarację, że będziemy dalej nadzorować czynności procesowe, a jeśli sprawa trafi do sądu, będziemy brać udział w rozprawach - zapewnił poseł Szczerba. Czwartkowy protest dotyczył właśnie wycinki Puszczy Białowieskiej. - Nie możemy bezczynnie patrzeć na dewastację ostatniego naturalnego lasu Europy - przekonywali aktywiści.
Atmosfera protestu była napięta. - Doszło do szarpaniny między ekologami a policjantami chcącymi usunąć osoby, które przykuły się i blokowały wejście do siedziby Lasów Państwowych - opisywała reporterka TVN24 Natalia Skawińska.
kw/b