- Most zajął się prawdopodobnie od składowanych przez wykonawcę pod pomostem desek. Nie wiemy, czy to było podpalenie czy nieszczęśliwy wypadek - informował jeszcze w niedzielę Jarosław Jóźwiak, wiceprezydent stolicy.
Deski pochodziły z rozbiórki drewnianych elementów mostu, które miały zostać wymienione na elementy stalowe.
- Wykonawca miał zabezpieczony teren, była tam firma ochroniarska, policja prowadzi czynności z ochroniarzami. Z tego co wiemy, dwie osoby pilnowały tego terenu - mówił wiceprezydent.
Policja sprawdza bezdomnych
Jak udało nam się nieoficjalnie ustalić, policja podejrzewa, że choć teren był chroniony, to pod most przyszli bezdomni, którzy mogli ogrzewać się przy rurach ciepłowniczych. Niewykluczone też, że próbowali rozpalić ognień.
W sobotę ok. godz. 13-14 w okolicach mostu Łazienkowskiego straż pożarna interweniowała właśnie w związku z nielegalnym ogniskiem. Wtedy udało się je szybo ugasić. Policja nie wyklucza jednak, że bezdomni mogli rozpalić kolejne. Dlatego już w niedzielę zaczęła robić wywiad w tym środowisku.
Jak bezdomni mogli przedostać się na chroniony teren? Według informacji "Gazety Wyborczej" jeden z mężczyzn, którzy pilnowali mostu, zniknął po wybuchu pożaru i był pijany, gdy policja dotarła do niego późno w nocy. Ten wątek również jest badany, a szczegóły są jeszcze przedmiotem ustaleń.
Rzecznik komendy stołecznej na razie nie zdradza szczegółów śledztwa.
- Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura, a w ramach tego policja prowadzi czynności wskazane przez prokuraturę - mówi Mariusz Mrozek, rzecznik KSP. I odsyła do prokuratury.
Prokuratura ucina: nie mamy przyczyny pożaru. Rozpatruje kilka hipotez. - Jeśli skupimy się tylko na jednej, to wiele rzeczy może nam umknąć - wyjaśnia Renata Mazur, rzeczniczka praskiej prokuratury.
Prokuratura o śledztwie
ran/lulu