Pelikany w warszawskim zoo nie zawsze były różowe. Przekonał się o tym dyrektor Andrzej Kruszewicz. Historię opowiedział w najnowszym odcinku serii "ZOObacz co w Warszawskim ZOO".
To było dwadzieścia lat temu, kiedy Kruszewicz zaczynał pracę w ogrodzie. Pod opiekę dostał wtedy ptaki, również pelikany, które były… szare. - Zastanowiłem się, co one jedzą. Dostawały dorsze patroszone bez głów i nic więcej. Zmieniłem im dietę jesienią, na całe wypatroszone leszcze i karasie, i one raptownie, w ciągu kilku tygodni jesienno-zimowych zmieniły swoje ubarwienie na różowe - opowiada Kruszewicz.
Jajo w inkubatorze
Pelikany początkowo wydawały mu się mało inteligentne, bez duszy. - Kiedy się wprowadziło inne osobniki, okazało się, że te ptaki mają mnóstwo różnych projektów, człapią tymi wielkimi łapami tu i ówdzie. Mają jakieś swoje projekty do zrealizowania, a potem pewnej zimy znaleźliśmy jajo - przypomina dyrektor. Jajo trafiło do inkubatora. Po 33 dniach wykluł się pelikan, choć nie obyło się bez problemów. - Na początku miał małe okienko, i przez to okienko łypał na mnie jednym okiem. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, rozmawiałem z nim, i powolutku pensetą wydłubywałem go, dezynfekując to wszystko, z tego jaja go wydłubywałem - wspomina. Po wydłubaniu, Kruszewicz pelikana zostawił i - jak mówi - bez przekonana wrócił do niego rano. - A tam, czarny stwór, z wielkim dziobem, kiwający się na boki, witał mnie z wielkim entuzjazmem, zaprzyjaźniliśmy się od pierwszego wejrzenia - przyznaje dziś Kruszewicz. Ptak dostał na imię Pelek i wciąż jest domownikiem warszawskiego ogrodu. - Reaguje na mój głos, przychodzi do mnie, żeby się dać poczochrać - mówi dyrektor.
Podbierał długopisy, kradł marchewki
Przyznaje też, że z Pelkiem miał "niezłą przygodę". - Podbierał mi długopisy z biurka, chodził też do kuchni podkradał marchewki, i tak wszyscy wiedzieli, że to on, choć on udawał, że to nie on - opowiada. A skąd wiedzieli? Bo pelikany mają to do siebie, że ciągle robią drobne kupki, i tak wyglądała jego ścieżka. - Straszył wolontariuszki i praktykantki, jak ktoś się bał, to mu się to bardzo podobało. Mnie poznawał z daleka, chował się, ale łatwo było go poznać, bo to bardzo duży i różowy ptak - kończy historię Kruszewicz. kz/gp