Skrzyżowanie ulicy Złotej i Żelaznej. Przed nami dobrze znany mieszkańcom Woli, ale zapewne też wielu warszawiakom budynek. Zamknięta na cztery spusty opatrzona tabliczką z napisem "spadający tynk" – tak dzisiaj prezentuje się z zewnątrz kamienica Krongolda, zwana również "pekinem".
Jak z Wiednia
Ale to jej wnętrza tworzą niesamowity klimat. Na zarośniętym podwórzu czas zatrzymał się w miejscu - nad nami okna, w których na darmo wypatrywać żywego ducha. W jednym z nich wisi pozostawione ubranie, z innego zwisa na sznurku butelka. W środku sytuacja wygląda nie lepiej - na ziemi leży gruz, porzucone zabawki, książki, leki, nietrudno znaleźć też gazety chociażby z lat 90. i butelki.
Kiedyś ten budynek wyglądał jednak zupełnie inaczej. Powstał pod koniec XIX wieku z inicjatywy Wolfa Krongolda - znanego warszawskiego kamienicznika, którego dzisiaj nazwalibyśmy po prostu inwestorem. - To rzeczywiście był obiekt wielkogabarytowy, wielkomiejski. Kamienica miała bardzo piękny i bogaty wystrój eklektyczny – bardzo ładne balkony, zwieńczenia girlandy, gzymsy. Gdyby miał dekoracje dzisiaj, można by go swobodnie postawić w centrum Berlina czy Wiednia i nikt by się nie zdziwił. Kamienica została zwieńczona attyką z dwiema półleżącymi postaciami – młodzieńcem i starcem. Młodzieniec symbolizował nadchodzący wiek XX, a starzec odchodzący wiek XIX – zapewnia Sujecki.
"Niszczenie architektury warszawskiej"
Posiadała też piękne i reprezentacyjne klatki schodowe. Zamieszkiwali ją lokatorzy o różnym stopniu zamożności.
Kamienica praktycznie przetrwała II wojnę światową, a potem zaczęły się jej poważne problemy. - Po wojnie zaczęła się, w ramach niszczenia architektury warszawskiej, dewastacja tego obiektu. Przede wszystkim to, co zrobiono najstraszniejszego, to zbicie całkowite wystroju eklektycznego, poza attyką, i zerwanie balkonów. Całość opryskano tynkiem na szaro i z przepięknej pałacowej kamienicy wielkomiejskiej zrobiło się wielkie szare pudło, ogromna rudera – twierdzi Sujecki.
I dodaje, że zmienił się także skład ludności. - W tym momencie zaczęto meldować ludzi z marginesu. Bardzo często ludzi wychodzących z więzienia, prostytutki, alkoholików, ludzi, którzy byli usuwani z innych mieszkań komunalnych w mieście. Stworzył się rodzaj takiego specyficznego świata w tym miejscu, ale dla samej kamienicy było to fatalne, ponieważ to oznaczało dewastację i zapuszczenie – twierdzi Sujecki.
"Przeludniony jak Pekin"
Później budynek podupadał, a przed ponad 10 laty został wykwaterowany ze względu na zły stan techniczny. - Ale wcześniej - w roku 1988 – na wniosek społecznego zespołu opiekunów zabytków przy Towarzystwie Przyjaciół Warszawy, udało się tę kamienicę wpisać do rejestru zabytków – zaznacza Sujecki.
A skąd popularna nazwa "pekin"? - Są różne wytłumaczenia. Mnie jeden z mieszkańców tego budynku mówił w 1987 roku, że chodziło o ilość osób mieszkających. Powiedział: jak przeludniony jest Pekin, tak nasz budynek jest przeludniony i stąd wzięła się nazwa Pekin – wyjaśnia Sujecki.
O początkach kamienicy
Kamienica od środka
Andrzej Rejnson