- Oczekujemy, żeby demokratycznie wybrany samorząd z nami rozmawiał i wysłuchał naszych racji – powiedziała tvnwarszawa.pl tuż przed rozpoczęciem spotkania Beata Marcinkowska, matka jednego z uczniów z gimnazjum nr 71, przeznaczonego do likwidacji.Nadzieje okazały się jednak płonne, bo na Społeczną Sesję Rady Warszawy politycy się nie pofatygowali.Rada bez radnych- Nikogo ze strony ratusza nie będzie, ale przed chwilą dowiedziałem się, że dołączy do nas Związek Nauczycielstwa Polskiego, który będzie brał udział we wszystkich naszych spotkaniach i manifestacjach - oświadczył Piotr Żylonis, przewodniczący rady rodziców gimnazjum nr 71. - Musimy zrozumieć, że w momencie likwidacji czy połączenia szkół część nauczycieli straci pracę. Za chwilę okaże się, że z garstki kilkudziesięciu rodziców i uczniów zrobią się setki czy tysiące ludzi, a to już siła, jeśli chodzi o wybory - dodał.Rodziców oburzają decyzje o likwidacji lub połączeniu szkół oraz tryb wprowadzenia zmian. Ratusz zaskoczył ich swoimi planami i nie wykazał chęci do dialogu. - W latach poprzednich, przy innych rządach konsultacje trwały 2-3 lata. Nam na dobrą sprawę w ogóle nie dano czasu. Decyzja zapadłaby w 24 godziny, gdyby nie interwencja rodziców, którzy na co najmniej miesiąc zablokowali uchwałę - zwrócił uwagę Żylonis.Długa lista nieobecnościSpołeczna Sesja Rady Warszawy zorganizowana na Uniwersytecie Warszawskim z inicjatywy studentów, którzy włączyli się w protest, miała być formą spóźnionych konsultacji społecznych. Wystosowano zaproszenia do wszystkich radnych Platformy Obywatelskiej, którzy popierają plany ratusza. - Wysłaliśmy zaproszenia mailowo, złożyliśmy pismo w biurze podawczym rady miasta, rozmawialiśmy z przewodniczącym klubu radnych PO Jarosławem Szostakowski. Informacje do radnych dotarły, ale jak widać chyba głosu społecznego nie chcą słuchać. Mają magiczne 33 głosy w radzie miasta, głosują jak jeden mąż i w żaden sposób się z nami nie liczą – krytykował Maciej Łapski z Porozumienia Oświatowego.O nieobecności radnych przypominały kartki z nazwiskami zawieszone na miejscach dla nich przeznaczonych. Studenci i rodzice do swoich argumentów próbowali przekonać także podczas ostatniej sesji Rady Warszawy. Także nieskutecznie. - Kiedy zabieraliśmy głos, radni czytali gazety, grali na telefonach, dyskutowali, czytali artykuły o piłce nożnej. Kiedy zwracaliśmy im uwagę, słyszeliśmy komentarze w stylu: "A idź pan stąd!" czy "To moja sprawa". Zupełnie nas ignorowali – relacjonował Maciej Łapski.
Mówi
Wezmą przykład z premiera?Dlaczego studenci przeciwstawiają się likwidacji szkół? - Nadchodzi wyż demograficzny, liczba dzieci zacznie niedługo wzrastać np. we Wrocławiu szkoły podstawowe zaczynają być przepełnione. Wcześniej podobnie mówiono o przedszkolach, a dzisiaj ich brakuje. Nadchodzi wyż a tych szkół, które dzisiaj zamkną, nie otworzą na nowo - wyjaśniał Łapski.Zwrócił przy tym uwagę, że małe klasy mają dziś wartość, bo pozwalają na indywidualny kontakt z uczniem. Sprzyja to wyrównywaniu szans, bo uczniowie z biedniejszych rodzin mają szansę zdobyć większa wiedzę bez dodatkowych korepetycji. Krytycy decyzji ratusza zagrzewali polityków do jej zmiany powołując się na premiera Donalda Tuska, który miał odwagę wycofać się z porozumienia ACTA.Fala protestów
Protesty przeciwko likwidacji szkół rozpoczęły się na przełomie roku, na Bielanach, gdzie przybrały formę marszów milczenia. Pod koniec stycznia równolegle protestowano już w kilku dzielnicach m.in. na Żoliborzu oraz Pradze Południe i Pradze Północ.
Pod hasłem "Tylko matoły zamykają szkoły" protestowali także radni i stołeczni posłowie PiS. Według nich, polityka edukacyjna stołecznego ratusza jest "krótkowzroczna". Proponowali uratować szkoły kosztem urzędniczych etatów.
W lutym na sesji Rady Warszawy protestowali nauczyciele, uczniowie i ich rodzice. Przynieśli transparenty "Edukacja nie na sprzedaż", czy "Tylko matoły likwidują szkoły".
Władze Warszawy wskazały dwa główne powody reorganizacji oświaty: demograficzny i ekonomiczny.
bako/roody