"My bierzemy sześć jedynek, oni trzy". Platforma i Nowoczesna dzielą listy

Politycy PO i Nowoczesnej o wyborach
Źródło: TVN 24

Platforma i Nowoczesna razem idą do wyborów w Warszawie. Trwa podział miejsc na listach wyborczych. Ustalono, że do rady miasta partia Grzegorza Schetyny weźmie sześć "jedynek", a jej koalicjant trzy. W dzielnicach Nowoczesna może liczyć tylko na jedną "jedynkę" niezależnie od liczby okręgów. - Dla PO to kwestia tego czy dostanie kilka procent więcej. W przypadku Nowoczesnej chodzi o życie - ocenia politolog.

Matematyczny algorytm dla wyliczenia, która partia bierze jakie miejsca na listach wyborczych w Warszawie, jest już gotowy. Był to jeden z elementów porozumienia podpisanego między Nowoczesną a Platformą Obywatelską podczas kwietniowej konwencji.

Kroją tort

- Jeśli chodzi o radę miasta, algorytm wynosi sześć do trzech. Mamy w sumie dziewięć okręgów wyborczych, więc my bierzemy trzy "jedynki", a PO bierze sześć - mówi nam Sławomir Potapowicz, szef Nowoczesnej w Warszawie.W dzielnicach podział jest nieco inny. - Tam, gdzie są trzy okręgi wyborcze jedna "jedynka" jest dla Nowoczesnej, dwie dla Platformy. W dzielnicach z czterema okręgami, jedna dla Nowoczesnej, trzy dla nas, a w przypadku pięciu okręgów stosunek wynosi cztery do jednego [jedna dla Nowoczesnej, cztery dla PO - red.] - uzupełnia poseł Marcin Kierwiński, lider warszawskiej Platformy.Dalsze miejsca są już liczone różnie, w zależności od tego, na ile okręgów wyborczych podzielona jest dana dzielnica. - Tam gdzie jest pięć okręgów, dwie "dwójki" są dla nas - nadmienia Potapowicz. Negocjacje trwały od kilku miesięcy. Kiedy pytam liderów, czy są usatysfakcjonowani z ich efektu, odpowiadają niejednoznacznie: i tak, i nie. - Przy tego typu koalicjach nikt nie jest specjalnie zadowolony. Każdy chciałby, żeby jego przedstawiciele mieli jak największe szanse na uzyskanie mandatu - przyznaje szef stołecznej Nowoczesnej. Szybko dodaje jednak, że istotą były w tym przypadku nie tyleż miejsca na listach, co cel. - Chodziło nam o to, by stworzyć porozumienie, które będzie w stanie skutecznie rywalizować z Prawem i Sprawiedliwością w Warszawie - przekonuje. W podobnym tonie wypowiada się poseł Kierwiński. - Zawsze kiedy podpisuje się porozumienie, każda ze stron ma poczucie, że może dała tej drugiej zbyt dużo. Niemniej jednak nasi wyborcy oczekują wspólnej listy. Nasza deklaracja zakłada, że po wyborach będziemy mieli wspólne kluby radnych i dalej będziemy współpracować. Więc koniec końców jestem zadowolony, bo spełniamy oczekiwanie naszych wyborców i tworzymy coś, co pozwoli nam wygrać wybory w Warszawie - wyjaśnia. - Bardzo optymistycznie - wtrącam. - Wcale nie. Realnie - odpowiada poseł PO.

Najpierw program, potem nazwiska

Nazwisk jeszcze nie ma (formalnie nie ma też kampanii, ta oficjalnie ruszy dopiero gdy wybory zarządzi prezes Rady Ministrów). Na razie obie strony pracują nad programami dla Warszawy. Nowoczesna swój ogłosiła już w październiku. Platforma na konferencjach Rafała Trzaskowskiego - wspólnego kandydata na prezydenta Warszawy - odkrywa stopniowo kolejne karty. Polityk mówił już między innymi o kwestach związanych z mieszkalnictwem czy zagospodarowaniem przestrzeni. Wkrótce obie strony będą miały za zadanie zrobić z tego wspólny dokument. Jak mówi nam Sławomir Potapowicz, został do tego powołany specjalny czteroosobowy zespół programowy (Ewa Malinowska-Grupińska i Piotr Mazurek z PO oraz Paweł Rabiej i Marek Szolc z Nowoczesnej).

- Na przełomie maja i czerwca powinniśmy być gotowi z podstawą programową dla Warszawy, a pewnie w czerwcu bądź w lipcu będziemy gotowi, by przedstawić naszych liderów list - zapowiada szef Nowoczesnej w stolicy.

Mieszane nastroje w dzielnicach

W dzielnicach nastroje są różne. Zadowolenia z zawartego porozumienia nie kryje na przykład Piotr Jaworski, były burmistrz Białołęki i szef PO w tej dzielnicy. - Traktuję to w kategoriach innych niż polityczne. To co robimy na Białołęce czy w Warszawie to nie polityka, a samorząd i robienie czegoś dla ludzi. Jeżeli będziemy mogli współpracować z osobami, które myślą podobnie jak my, to jest to bardzo korzystne - ocenia w rozmowie z tvnwarszawa.pl.Chcąc nie chcąc, część działaczy PO będzie musiała się "poprzesuwać" i oddać swoje miejsce komuś z Nowoczesnej. Obawy są między innymi na Bemowie. To specyficzna dzielnica, w której niemal przez całą kadencję trwa spór o większość w radzie i władzę w dzielnicy. Zaczęło się zaraz po wyborach w 2014 roku, kiedy pięcioro członków Platformy Obywatelskiej - choć weszło do rady z list tej partii - postanowiło odejść i stworzyć nowy klub, współpracujący z byłym wiceprezydentem Jarosławem Dąbrowskim. Działacze bemowskiej PO nieoficjalnie przyznają, że obawiają się powtórki takiego scenariusza.Uspokajać stara się szef tamtejszej Platformy Jarosław Jóźwiak. - Będziemy wymagali, żeby to byli ludzie, za których Nowoczesna bierze odpowiedzialność, również co do ich silnego "kręgosłupa". To jeden z naszych warunków - mówi o kandydatach koalicjantów. - Mają to być osoby sprawdzone i bez związków z panem Dąbrowskim - zastrzega były wiceprezydent.

Sam przyznaje, że w porozumieniu widzi szanse na sukces. - To jedyna droga, żeby zdobyć samodzielną większość w radzie dzielnicy - stwierdza.

- Zanim ostatecznie nasze listy zostaną zatwierdzone i konkretne nazwiska na nie trafią, będziemy o tym wielokrotnie rozmawiać. Każdą osobę, która będzie kandydowała musimy dokładnie sprawdzić pod względem tego, czy gwarantuje pewną stabilność polityczną i czy identyfikuje się z szyldem spod jakiego startuje. Będziemy analizować, jaka jest jej przeszłość i doświadczenie - zapowiada Marcin Kierwiński. - Jeśli pojawią osoby, zarówno ze strony Nowoczesnej, jak i Platformy, które będą wzbudzały kontrowersje albo jakieś negatywne emocje dotyczące późniejszej współpracy, to jesteśmy gotowi by o takich osobach rozmawiać – dodaje.

"Dla Nowoczesnej porozumienie to kwestia życia"

Politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, profesor Rafał Chwedoruk pytany o porozumienie PO i Nowoczesnej przyznaje, że to dobry krok, bo istnienie obu bliźniaczych partii, zwłaszcza w takim mieście jak Warszawa, nie ma większego sensu. Zauważa jednak, że obie strony tego porozumienia startują z zupełnie różnych pozycji.

- Znacznie większą wartość ma ono dla Nowoczesnej, niż dla Platformy Obywatelskiej. Dla PO to kwestia tego, czy dostanie kilka procent więcej. W przypadku Nowoczesnej chodzi o życie - ocenia w rozmowie z nami profesor.O Nowoczesnej mówi: "to partia młoda, która nie zdołała jeszcze wytworzyć stabilnych struktur organizacyjnych". - Jest pogrążona w kryzysie wewnętrznym, sondażowo dołującą i ustępującą Platformie. Gdyby nie zawarła porozumienia z partią Grzegorza Schetyny, to trudno sobie wyobrazić, by w jakikolwiek znaczący sposób mogła zaistnieć w wyborach samorządowych, nawet w Warszawie - dodaje. Bez koalicji z PO, według profesora Chwedoruka, Nowoczesna zdołałaby wejść do dwóch lub trzech rad dzielnic, na przykład na Ursynowie i Białołęce. - Dzięki porozumienia utrzymuje swoją obecność w przestrzeni publicznej, daje części swoich działaczy możliwość walki o mandaty w wyborach. No i w jakiś sposób wiąże swoich działaczy z Platformą, co w kontekście przyszłych kampanii wyborczych też nie jest bez znaczenia. Mówiąc więc brutalnie, czasem w polityce lepiej być satelitą niż w ogóle z tej polityki wypaść - podsumowuje.Karolina Wiśniewska

Czytaj także: