Działka przy PKiN, od strony ul. Emilii Plater pomiędzy Salą Kongresową a Al. Jerozolimskimi, to przedwojenny adres Chmielna 70. Obowiązujący plan zagospodarowania zakłada, że może tam powstać wysoki na 245 metrów drapacz chmur.
Spadkobiercy kupca
Przed wojną stała tam kamienica, później na mocy dekretu Bieruta została znacjonalizowana, gdy w latach 90. zaczyna się zwracanie gruntów, upominają się o nią nie tylko dawni właściciele i ich spadkobiercy, ale również biznesmeni i adwokaci- pisze "Gazeta".
Poszukiwać spadkobierców zaczął również Maciej Marcinkowski, który przejął tereny przy ulicy Szarej czy przy placu Zamkowym, gdzie powstał biurowiec. Jego prawnicy znaleźli rodzinę dawnych właścicieli, zapłacił za ich prawa do części kamienicy przy Chmielnej. Marcinkowski miał jednak konkurencję, kancelarię Roberta Nowaczyka, który pracuje z Januszem Piecykiem.
Okazało się, że Marcinkowski zainwestował w roszczenia po kobiecie, która w czasie wojny udział w kamienicy przy Chmielnej sprzedała. A Nowaczyk trafił na spadkobierców kupca z czasów wojny.
Teraz ta działka należy do trzech osób: współpracownika mec. Nowaczyka, siostry mecenasa, wysokiej urzędniczki Ministerstwa Sprawiedliwości, a także prezesa sądu dyscyplinarnego warszawskiej Rady Adwokackiej. Ostatni przyznał dziennikarzom "Stołecznej", że prowadzą rozmowy z "inwestorami zainteresowanymi terenem".
Obywatel Danii
Teren jest teraz o ponad tysiąc mkw. większy od terenu odzyskanego, bo prezydent Warszawy podpisała w 2013 r. zgodę na bezprzetargowe przyłączenie siedmiu miejskich działek. Właściciele płacą miastu za to 25 proc. ceny gruntu (prawie 6 mln zł), a później co roku będą płacić 3 proc. wartości ziemi wycenionej na ponad 21 mln zł.
Okazuje się jednak, że kupiec, który w czasie wojny nabył dwie trzecie kamienicy przy Chmielnej 70, był obcokrajowcem. A po II wojnie światowej władza zapłaciła za majątki odebrane obywatelom innych państw. - Większościowy właściciel Chmielnej był obywatelem Danii. To Holger Martin - mówi gazecie Tomasz Podlejski, prezes Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które badało sprawę.Dania dostała od władz Polski Ludowej 5,7 mln koron. W latach 70. Ministerstwo Finansów odpowiedziało rodzinie Duńczyka, że "jeżeli więc we właściwym czasie nie wystąpiono z roszczeniem do rządu duńskiego o partycypowanie w globalnym odszkodowaniu, brak jest podstaw do zgłaszania z tego tytułu roszczeń do rządu polskiego".
Podobne argumenty podaje dziś Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Finansów. Dlaczego Biuro Gospodarki Nieruchomościami zwróciło zatem działki? Dyrektor BGN Marcin Bajko przekonuje w "Gazecie", że umowy o odszkodowaniach między PRL a innymi krajami nie zostały ratyfikowane i prawidłowo opublikowane w Dzienniku Ustaw. A stanowiska rządu nie honoruje. I dalej: "Nie ma w polskim i międzynarodowym prawie żadnych domniemań, że każdy cudzoziemiec utracił majątek, jeżeli jego państwo podpisało układ. (...) W zasadzie wszystkie miały jedno dookreślenie - cudzoziemiec, aby był objęty układem, musiał nim być w dniu wywłaszczenia (np. wejścia w życie dekretu warszawskiego) oraz wejścia w życie układu".
- To, że mamy do czynienia z obywatelem Danii, zostało potwierdzone w dwóch aktach notarialnych, z których jeden, czyli umowa sprzedaży, musiał być w teczce Chmielnej w BGN. Bez tego dokumentu ratusz nie mógł przecież wiedzieć o istnieniu Holgera Martina, kupca kamienicy. Obywatelstwo duńskie potwierdził polski notariusz, który wylegitymował Martina w październiku 1942 r. podczas spisywania umowy - wyjaśnia „Gazecie Stołecznej” Podlejski. - Poza tym ratusz miał jeszcze jedno źródło informacji - zaświadczenie hipoteczne, które potwierdza własność dwóch trzecich nieruchomości Holgera Martina – dodaje.
"Żadnego śladu"
W drugim akcie notarialnym jest wzmianka, że właściciel wylegitymował się duńskim dowodem osobistym wydanym w styczniu 1942 r. przez poselstwo duńskie w Berlinie - dodaje prezes SKO. - Dokument dostarczył nam jeden z mecenasów, który wybrał się do archiwum miasta stołecznego Warszawy w Otwocku, żeby sprawdzić wszystkie dokumenty związane z duńskim kupcem. Zajrzał też do księgi hipotecznej Chmielnej, gdzie także dostępny jest akt sprzedaży kamienicy panu Martinowi – podał.
Co na to ratusz? - W aktach nie ma o tym ani słowa, żadnego śladu po duńskim obywatelu - zapewnia "Gazetę stołeczną" wiceprezydent Jarosław Jóźwiak.
Dyrektor Bajko przekonuje: "Faktyczne rozstrzygnięcia problemów prawnych [reprywatyzacji] odbywają się w decyzjach ministra finansów i wyrokach sądowych". Sąd tego nie badał. A gdy BGN zapytał resort o sprawę działki, odpisał, że dokumentów nie ma, ale zwrócił się w tej sprawie do MSZ.
Pod decyzją o zwrocie podpisał się ówczesny wicedyrektor Biura Gospodarowania Nieruchomościami Jakub Rudnicki. Jak informuje "Stołeczna", ten z adwokatem Nowaczykiem interesowali się Kościeliskiem. Od spadkobierców przedwojennego właściciela kupili zreprywatyzowany grunt z części domu wypoczynkowego Salamandra. Później działkę Rudnickiego i Nowaczyka kupiła spółka z Zakopanego.
Nowaczyk twierdzi, że innych wspólnych nieruchomości z Rudnickim nie mają. A były dyrektor BGN odszedł z urzędu w 2013 r. Stało się to miesiąc po złożeniu ostatniego podpisu pod decyzjami w sprawie zwrotu działki przy PKiN.
ran
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl