Zobacz cały materiał na stronie "Uwagi!" TVN
W Polsce policjantów ścigających ludzi poszukiwanych listami gończymi nazywa się potocznie "łowcami głów" i "łowcami cieni". Ci pierwsi pracują w komendach wojewódzkich policji, drudzy służą w Centralnym Biurze Śledczym Policji. Jednym z twórców takich specjalnych grup pościgowych jest generał Adam Rapacki, który zauważył, że policja kiepsko radzi sobie z poszukiwaniem przestępców.
- Zdecydowaliśmy, żeby potworzyć we wszystkich komendach wojewódzkich specjalne zespoły ludzi, którzy tylko i wyłącznie będą zajmowali się poszukiwaniem najbardziej niebezpiecznych przestępców - wspomina Adam Rapacki.
Nie oszczędzają siebie i radiowozów
Łowcy głów muszą nie tylko umieć zatrzymać poszukiwanego przestępcę, ale także go ochronić w razie próby odbicia.
- Nie możemy pokazać twarzy tych policjantów, ale to są bardziej "bandyci" niż policjanci. W cudzysłowie "bandyci", bo gdyby wyglądali jak typowi policjanci, to nikogo by nie złapali - mówi Kamil, były antyterrorysta.
Na ćwiczeniach nie oszczędzają siebie oraz radiowozów wycofanych ze służby. - Oni nic już nie muszą. Oni wiedzą, że są najlepsi, ale mimo to zasuwają. To jest ich pasja - zaznacza Kamil.
Kajetan P., Hoss i inni
"Łowcy głów" z Poznania stali się słynni w całej Polsce po kilku spektakularnych akcjach. W ubiegłym roku zatrzymali na Malcie poszukiwanego w całej Europie Kajetana P., podejrzanego o bestialskie zamordowanie w Warszawie młodej kobiety, której odciął głowę.
- Wiedzieliśmy, że Kajetan jest oszczędny, że nie będzie jeździć taksówkami, tylko najtańszymi środkami komunikacji. Wcześniej, w miejscu w którym spał, znaleźliśmy bilety autobusowe. Był pewny, że tam nikt go nie rozpozna, że jest bezpieczny - mówi Stachu z Zespołu Poszukiwań Celowych Komedy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. - Zapytał się tylko skąd jesteśmy. Powiedziałem, że z Poznania i że znaleźlibyśmy go wszędzie - wspomina moment, gdy on i jego koledzy zatrzymali Kajetana.
Arkadiusz Ł., ps. "Hoss", pomysłodawca metody kradzieży na wnuczka, też myślał, że ukryje się przed "łowcami głów". Jednak nie pomogło mu zgolenie brody, wynajęcie kilkudziesięciu mieszkań w Polsce i ciągłe podszywanie się pod różne osoby.
- Mówiąc kolokwialnie, wypadliśmy z papci, jak zobaczyliśmy, że idzie dwóch gości w przebraniu robotników - wspomina jeden z "łowców głów" Erni. I opowiada, jak on i jego koledzy przystąpili do oglądania zapisów monitoringu i szukania szczegółów, które zdradzały przestępcę: czysty strój, puste skrzynki narzędziowe itd. - Śmiem twierdzić, że gdyby gdziekolwiek pojawił się na ulicy, to by go nikt nie rozpoznał - mówi Erni.
Prywatne życie "łowców głów"
W wolnym czasie poznańscy "łowcy głów" biegają w maratonach. Pomaga im to utrzymać kondycję fizyczną. Ich rodziny dobrze się znają. Często razem spędzają czas. Żony nie dowierzają jednak, że ich mężowie cały czas na wyjazdach służbowych poświęcają się pracy.
- Bywają chwile zwątpienia. Dopiero jeżeli później informacja, że ktoś został złapany, idzie jako informacja medialna na pasku w tej czy innej telewizji, uznają, że faktycznie nie byliśmy na tych kręglach, dyskotekach czy dzikich wypadach w stylu "Kac Vegas", tylko byliśmy na robocie - podsumowuje Erni.
Krzysztof Spiechowicz, "Uwaga!" TVN