Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczął się w czwartek proces 14 oskarżonych w sprawie serii brutalnych porwań dla okupu i zabójstw.
To obecnie jedna z najpoważniejszych, ale i najtrudniejszych spraw na wokandzie stołecznego sądu. Dotyczy przestępstw sprzed ponad dekady i oskarżonych, z których większość już dawno okryła się budzącą grozę sławą bezwzględnych bandytów.
Sprawa jest poważna, bo obejmuje serię dziesięciu brutalnych porwań dla okupu oraz zabójstw trzech osób. A trudna – bo dowody przeciwko oskarżonym zgromadzono w kilkudziesięciu tomach akt. Są tam m.in. zeznania i wyjaśnienia skruszonych przestępców, którzy poszli na współpracę z organami ścigania. Sąd będzie musiał skrupulatnie zweryfikować, czy mówią prawdę. To niełatwe zadanie, bo od wydarzeń objętych aktem oskarżenia upłynęło bardzo dużo czasu.
Piąta próba
W czwartek w superbezpiecznej sali Sądu Okręgowego na Bemowie, zbudowanej w dawnych koszarach wojskowych, wreszcie udało się rozpocząć ten proces. To było już piąte podejście. Do tej pory sąd pod przewodnictwem sędzi Magdaleny Wójcik nie miał bowiem szczęścia. Co prawda w styczniu prokurator odczytał akt oskarżenia, ale na rozprawie w połowie lutego trzeba było unieważnić tamtą rozprawę, bo okazało się, że jeden z ławników znał jednego z oskarżonych. Tydzień później okazało się, że prokurator zapomniał poinformować o terminie rozprawy jednego z pokrzywdzonych. Jakby tego było mało, termin 14 marca też trzeba było odwołać, ze względów osobistych członka składu sędziowskiego.
Formalnie więc proces rozpoczął się dopiero w czwartek. Prokurator Krzysztof Kuciński odczytał liczący 93 zarzuty akt oskarżenia. O tym, czy podsądni przyznają się do tych zarzutów i czy będą się chcieli do nich ustosunkować, przekonamy się jednak dopiero za tydzień, gdy sąd odda im głos. Do tej pory mówili jedynie o trudnych warunkach, jakie mają w areszcie. Teraz będą mieli wreszcie szansę odnieść się do tego, o co oskarża ich prokuratura.
Z nieoficjalnych ustaleń tvnwarszawa.pl wynika, że większość z oskarżonych nie przyzna się do zarzutów oraz odmówi składania jakichkolwiek wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Być może swoją wersję wydarzeń przedstawią dopiero na koniec procesu, gdy przekonają się, jakie zeznania złożyli obciążający ich świadkowie.
"Wojtas" vel "Kierownik"
O tzw. gangu obcinaczy palców zrobiło się głośno 13 lat temu. Jego makabryczna nazwa wzięła się stąd, że przestępcy wysyłali bliskim porwanych ich palce. Miało to zmusić opornych do szybszego zapłacenia okupu.
Na ławie oskarżonych zasiada 14 mężczyzn, tylko jeden z nich odpowiada przed sądem z wolnej stopy. Pozostali przywożeni są z aresztów, we wzmocnionym konwoju.
Najważniejszym oskarżonym jest 42-letni Wojciech S. posługujący się pseudonimami "Wojtas" lub "Kierownik". Według prokuratury, w latach 1997-2004 przewodził grupie nazywanej ursynowską, a która była częścią sławnego gangu mokotowskiego. To właśnie jego ludzie i on sam, jak twierdzą policjanci, mieli się stać trzonem tzw. gangu obcinaczy palców.
"Wojtas" miał brać udział w ośmiu z dziesięciu porwań objętych aktem oskarżenia. Ale zarzuty, za które grozi mu najsurowsza kara, to zabójstwo i zlecanie ich popełnienia. To Wojciech S., twierdzi prokuratura, razem Krzysztofem P. ps. "Mały Krzysio" vel "Skrzat" i Tomaszem R. ps. "Garbaty" strzelali w październiku 2003 r. w siłowni Paker na Gocławiu. Zginęli wówczas Włodzimierz Ch. ps. "Buła" oraz Maciej S. ps. "Konik". Według prokuratury "Wojtas" likwidował w ten sposób konkurencję z gangu żoliborskiego.
Inną konkurencję - z tzw. gangu mutantów – próbował, zdaniem śledczych, zlikwidować, ale mu się nie udało. Wydał bowiem zlecenie zabójstwa Marka K. ps. "Muł z Piaseczna", ten jednak zorientował się, że jest śledzony i stał się bardziej ostrożny.
Podawali się za policjantów
Opisana przez prokuratora Kucińskiego seria porwań pokazuje, jak z każdym kolejnym uprowadzeniem przestępcy stawali się coraz bardziej brutalni, coraz bardziej bezwzględni i coraz bardziej chciwi.
W lutym 2003 r. porwali sprzed domu w Kajetanach właścicielkę sklepu spożywczego. Przetrzymywali ją w wynajętym domu we wsi Władysławów (powiat grodziski). Większość swoich ofiar umieszczali właśnie tam. Za uwolnienie kobiety zażądali okrągłego miliona złotych. Synowie porwanej zapłacili całą kwotę. Na polecenie porywaczy rozłożyli ją w reklamówkach wzdłuż drogi przy cmentarzu w Tarczynie. Kobieta odzyskała wolność po 24 dniach.
Kolejny porwany, właściciel lombardu niedaleko Piaseczna, był w niewoli przez 37 dni jesienią 2003 r. Od jego bliskich porywacze chcieli 300 tys. dolarów. Gdy "nie współpracował", był bity. Straszono go piłą motorową i pistoletem. Bandyci dwukrotnie obcięli mu kawałek małego palca prawej dłoni. Został uwolniony dopiero 11 dni po tym, jak jego bliscy wpłacili ponad 120 tys. dolarów okupu.
Spętali go łańcuchem i torturowali
Za syna biznesmena z branży rolniczej porywacze chcieli już 500 tys. euro. Młody mężczyzna został uprowadzony sprzed prywatnej uczelni przy Bobrowieckiej w grudniu 2003 r. Sprawcy podali się za policjantów komendy stołecznej. W tym przypadku negocjacje były krótsze. Porwany wrócił do domu po ośmiu dniach i zapłaceniu równowartości około pół miliona złotych w różnych walutach.
Przestępcy nie przejmowali się tym, że działają w miejscach publicznych. W styczniu 2004 r. jedną z ofiar uprowadzili z parkingu przy centrum handlowym Factory w Ursusie. Mężczyzna był przetrzymywany przez 43 dni i poddawany torturom. Przestępcy bili go, przypalali papierosami, polewali wrzątkiem. Zmusili też do rozebrania się do naga i stania pod ścianą. Wówczas nagrali go kamerą.
Za jego uwolnienie żądali miliona euro. Po negocjacjach dostali 250 tys. euro.
Ponad trzy tygodnie w niewoli spędził syn przedsiębiorcy z branży budowlanej, również porwany w styczniu 2004 r. Był skuty kajdankami, nogi miał złączone owiniętym bandażem, a na dodatek został spętany metalowym łańcuchem. Za jego uwolnienie przestępcy dostali 310 tys. zł, choć na początku chcieli 500 tys. euro.
Głowa roztrzaskana siekierą
Do tego momentu jeszcze nikt nie zginął. Ale pod koniec marca 2004 r. przestępcy uprowadzili 26-latka z okolic Piaseczna. Po okolicy rozeszła się wieść, że jego rodzice stali się bardzo zamożni, bo sprzedali ziemię pod centrum handlowe. Porywacze zażądali od nich miliona euro za uwolnienie syna. Po miesiącu negocjacji dostali 100 tys. zł. By pokazać, jak bardzo są niezadowoleni, we wskazanym miejscu podrzucili obcięty palec. Tydzień później kontakt się urwał. 9 maja zostały znalezione zwłoki mężczyzny. Były okaleczone: odrąbano mu rękę i roztrzaskano głowę. Według prokuratury – siekierą.
26-latek jeszcze żył, gdy 20 kwietnia 2004 r. przestępcy porwali kolejną osobę – Hindusa Harisha Hitange. O tej ofierze gangu było przed laty najgłośniej, bo jego żona publicznie, przed kamerami telewizyjnymi, błagała o uwolnienie męża. Bandyci chcieli 2 mln euro, zgodzili się przyjąć 800 tys. dolarów, ale mimo prób okup nie został przekazany. W trakcie trwających blisko trzy miesiące negocjacji wysłano 375 SMS-ów, trzy razy bliscy porwanego znajdywali we wskazanych miejscach jego palec. Ostatnie potwierdzenie, że mężczyzna żyje, nadeszło 14 lipca, 85 dni po uprowadzeniu. Sześć dni później kontakt się urwał.
Harish Hitange nie odnalazł się do dziś.
Okup przekazany przy moście
Także do dziś nie wiadomo, co stało się z Eweliną B., córką biznesmena z branży mięsnej. To jedna z największych zagadek kryminalnych ostatnich lat. Młoda kobieta została porwana 30 maja 2005 r. na ul. Domaniewskiej, w pobliżu uczelni, na której studiowała. Kamera monitoringu zarejestrowała ten moment. Porywacze odezwali się dopiero po sześciu dniach. Zażądali pół miliona euro, ale potem podwyższyli tę kwotę do miliona. Dwa tygodnie później pod Wyszkowem ojciec kobiety znalazł w torebce obcięte włosy córki. Po kolejnych dwóch tygodniach rodzina zapłaciła – 567 tys. euro zostało przekazane porywaczom przy moście Grota-Roweckiego. Czyli w tym samym miejscu, gdzie porywacze odbierali okup od bliskich Krzysztofa Olewnika. Te dwie sprawy - Olewnika i Eweliny B. - do dziś są porównywane.
Okazało się, że ponad pół miliona euro to za mało. Porywacze zażądali pełnego miliona. Wiele wskazuje na to, że 4 sierpnia Ewelina jeszcze żyła. Dzień później przestępcy zerwali kontakt.
Pierwszy proces zakończył się klęską
To będzie kolejna próba doprowadzenia do skazania ludzi uważanych za członków gangu obcinaczy palców.
Pierwszy proces tej grupy (ale dotyczący innych przestępstw i nieco innego składu grupy) zakończył się klęską prokuratury. Ośmiu z dziesięciu oskarżonych zostało wówczas (na razie nieprawomocnie) uniewinnionych. Wśród nich także ci, którzy w piątek znów zasiądą na ławie oskarżonych, np. Grzegorz K. ps. "Ojciec" vel "Sołtys", Sebastian L. ps. "Lepa" czy Tomasz R. ps. "Garbaty".
Ale jednocześnie trzech innych, czyli Wojciech S. ps. "Wojtas", Artur N. ps. "Archi" i Marcin S. zostali w innym procesie (ale dotyczącym częściowo tych samych przestępstw) skazani. I ten wyrok jest już prawomocny, o czym informowaliśmy na tvnwarszawa.pl
Piotr Machajski
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Machajski / tvnwarszawa.pl