- To koniec tego projektu i koniec mojej pracy w Warszawie - mówi o decyzji ratusza szwajcarski architekt Christian Kerez. Miasto zerwało umowę na projekt gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Decyzja zapadła w ostatnich dniach kwietnia. Ratusz wypowiedział umowę i złożył w sądzie pozew. Domaga się od architekta, by ten zapłacił kary umowne za opóźnienie w przygotowaniu projektu oraz za odstąpienie od umowy z jego winy. W sumie chodzi o 7 milionów złotych.
Ratusz zarzuca architektowi, że ten nie złożył w terminie projektu wraz z wnioskiem o pozwolenie na budowę. Twierdzi też, że wstrzymał prace projektowe, a od władz miasta ciągle chciał więcej pieniędzy, m.in. za przeloty między Zurychem, a Warszawą.
Konflikt z architektem trwał niemal od chwili, gdy wygrał on konkurs na projekt budynku. Najpierw chodziło o wysokość honorarium, potem o sam budynek. W ostatnich miesiącach urzędnicy przekonywali jednak, że rozmowy są konstruktywne i zmierzają we właściwym kierunku.
30 kwietnia ratusz wypowiedział umowę i złożył pozew.
Karol Kobos: Co się właściwie stało?
Christian Kerez: Dostałem od władz Warszawy list, z którego wynika, że zostałem zwolniony.
Bez podania powodu?
Oficjalnym powodem jest to, że nie zapłaciłem kar umownych za opóźnienie projektu.
A zapłacił pan?
Nie, dlatego że od samego początku uważam, że zostały naliczone bezpodstawnie. Prosiłem nawet, by ocenili to niezależni prawnicy, ale ratusz się nie zgodził. Miasto uważa, że nie wywiązałem się ze zobowiązania polegającego na przygotowaniu projektu i uzyskaniu pozwolenia na budowę. Tyle że do zdobycia pozwolenia potrzebny jest akt własności ziemi, na której chce się budować. A działki, na których miało powstać muzeum, nie należą do miasta (jakiś czas temu okazało się, że do trzech działek są roszczenia - red.). Ratusz wie o tym od dawna i nie ma żadnego pomysłu, jak wybrnąć z tej sytuacji. Wymyślili więc sobie, że zrobią ze mnie kozła ofiarnego.
Przez ostatni rok cały czas słyszeliśmy, że wprawdzie rozmowy są trudne, ale idą w dobrym kierunku. Było inaczej?
Nie było żadnych merytorycznych rozmów. Za każdym razem, gdy proponowałem jakieś rozwiązanie, słyszałem tylko że kary znów wzrosły i mam zapłacić. Teraz okazuje się, że wynoszą już 5,5 miliona złotych. To niedorzeczne.
Jakie rozwiązania pan proponował?
Chciałem nawet zgodzić się na te kary, ale przy okazji proponowałem nowy harmonogram prac i płatności, który pozwoliłby nam skończyć projekt. W moim biurze cały czas trwały prace. Wprowadzaliśmy wszystkie zmiany, o które prosił ratusz, a to kosztuje. Muszę płacić swoim pracownikom, a Warszawa nie płaciła mi od dwóch lat. Straciłem przez ten projekt fortunę.
Miasto twierdzi, że to pan ciągle żądał od nich dodatkowych pieniędzy.
Ale to miasto wciąż miało dla nas dodatkowe zlecenia. Najpierw okazało się, że mamy zaprojektować teatr, o którym wcześniej nie było mowy. Potem doszedł projekt zagospodarowania placu przed muzeum. Ostatnia zmiana dotyczyła konstrukcji całego budynku. Zaprojektowaliśmy ją tak, by dało się budować niezależnie od tego, na jakim etapie będzie budowa tunelu II linii metra. W międzyczasie ratusz zmienił też plan miejscowy, więc musieliśmy projekt dostosować do nowych ustaleń.
Ten projekt jest skończony?
Nie, ponieważ nie da się zakończyć projektu, nie mając wszystkich dokumentów, w tym tych związanych z własnością ziemi.
Co dalej? Ratusz podał pana do sądu. Będzie pan walczył?
Nie rozmawiałem jeszcze z moimi prawnikami, ale mówiąc szczerze nie wierzę w to, że znajdę tu sprawiedliwość. Przez pięć lat byłem traktowany niesprawiedliwie, oskarżany o różne rzeczy. To nie daje mi nadziei na sprawiedliwość w polskim sądzie.
A co z projektem - jest jeszcze szansa, że pan go dokończy?
Nie, nie ma już żadnej szansy. Walczyłem o niego przez ostatnie trzy lata, ale w moim odczuciu władze Warszawy po prostu nie chcą go zrealizować. I nie chodzi o to, że jest kryzys, brakuje pieniędzy, a inwestycja jest trudna - gdyby z tego powodu ratusz zawiesił prace nad projektem, zrozumiałbym to. Nie chodzi też o mnie - gdyby tak było, zwolniono by mnie dawno temu, bo umowa na to pozwalała.
O co zatem chodzi?
O to, że władze Warszawy nie mają pomysłu, jak wybrnąć z problemów z własnością działek.
Prezydent Wojciechowicz mówi, że ktoś inny może dokończyć pana projekt.
To możliwe z prawnego punktu widzenia, ale znów wracamy do kwestii działek - bez nich po prostu nie da się tego zrobić. Każdy inny architekt natknie się na te same przeszkody.
Można zrobić kolejny konkurs.
Tak, ale najpierw trzeba będzie zmienić plan miejscowy, tak by budynek miał inny kształt i ominął sporne działki. Nie wiem też, czy ktoś będzie chciał w nim wystartować. Myślę, że moje przejścia skutecznie zniechęcą do tego wielu architektów.
Odwiedzi pan jeszcze Warszawę?
Z pewnością będę musiał pozamykać tu wiele spraw. Poza tym poznałem tu wielu wspaniałych ludzi, którzy rozumieli mój projekt. Miałem z ich strony dużo wsparcia. Pod tym względem Polska okazała się niezwykłym miejscem. Architekt jest zwykle samotny w walce o swoją wizję - ze mną było inaczej.
Nie pan pierwszy przegrał z klątwą placu Defilad, którego nie udało się zabudować od przeszło 20 lat. Nie zdetronizował pan Pałacu Kultury, choć takie było oczekiwanie, gdy ogłaszano ten konkurs.
Nie przegrałem z Pałacem Kultury ani z historią, tylko ze współczesną rzeczywistością. Warszawscy urzędnicy nie liczą się z opinią mieszkańców miasta i nie czują nad sobą kontroli. To musi się zmienić, jeśli Warszawa ma być nowoczesnym, przyjaznym miastem.
rozmawiał Karol Kobos
Źródło zdjęcia głównego: Bartosz Stawiarski, MSN