Pożary podobne do tych, które na początku stycznia wybuchły w okolicach Los Angeles, mogą zdarzać się coraz częściej. Jak wynika z badań naukowców z organizacji World Weather Attribution, na skutek antropogenicznych zmian klimatu prawdopodobieństwo wystąpienia tak intensywnych pożarów zwiększyło się o 35 procent w porównaniu z wartościami sprzed epoki industrialnej. Przy obecnych poziomach emisji dwutlenku węgla do końca wieku ryzyko to wzrośnie do 70 procent.
7 stycznia w kalifornijskim hrabstwie Los Angeles wybuchły co najmniej cztery pożary. Dwa spośród nich, Palisades i Eaton, szybko się rozprzestrzeniły, podsycane podmuchami suchego, gorącego wiatru znad obszarów górskich i pustynnych. Płomienie uszkodziły ponad 16 tysięcy domów, a co najmniej 28 osób zginęło na skutek żywiołu. Według danych kalifornijskich strażaków, od początku roku ogień zdewastował ponad 23 tysiące hektarów na terenie stanu.
Niewiarygodnie szybki ogień
Według raportu opublikowanego przez naukowców z organizacji World Weather Attribution (WWA), zajmujących się śledzeniem wpływu antropogenicznych zmian klimatycznych na zjawiska pogodowe, tak niszczycielskie pożary w Kalifornii mogą obecnie występować średnio nawet raz na 17 lat. Oznacza to 35-procentowy wzrost prawdopodobieństwa wystąpienia pożarów oraz sześcioprocentowy wzrost intensywności zjawiska w porównaniu z czasów sprzed zmian klimatycznych. Tendencja ta ma utrzymać się w przyszłości - jeśli utrzymane zostaną obecne poziomy emisji CO2, do 2100 roku prawdopodobieństwo wystąpienia kataklizmu zwiększy się o kolejne 35 procent.
Kluczową rolę odgrywa tutaj nawiedzająca rejony Los Angeles susza. Jak wyjaśnili naukowcy, roślinność porastająca wybrzeża południowej Kalifornii jest przystosowana do częstych pożarów, a ogień pomaga ekosystemom w odnowie. Szczyt sezonu pożarowego przypada zazwyczaj na okres od lipca do września, a po nim następuje kilka miesięcy opadów. W ostatnich miesiącach aura okazała się jednak wyjątkowo niekorzystna pod względem wilgoci. Opady w okresie od maja 2024 roku do połowy stycznia 2025 r. były śladowe, co spowodowało wysuszenie roślinności. Skalę zjawiska podsyciły podmuchy tzw. Santa Any - gorącego, porywistego wiatru wiejącego z kalifornijskich gór w stronę Pacyfiku.
- To bardzo, bardzo szybko rozprzestrzeniające się pożary. Prędkość wiatru była niewiarygodnie silna. Mieliśmy też niewiarygodnie suche podłoże. Tak więc realistycznie rzecz biorąc, był to gotowy przepis na katastrofę - wyjaśnił John Abatzoglou z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Merced, współautor analizy.
Dodatkowe czynniki
Naukowcy zastanawiali się również, czy zmiany klimatyczne mają wpływ na częstotliwość pojawiania się zjawisk napędzających pożary - suszy oraz wiatru z Santa Ana. Układy baryczne odpowiedzialne za suche, pustynne podmuchy dawniej powstawały głównie jesienią, obecnie coraz częściej występują także w innych porach roku. Badacze zaznaczyli jednak, że związek między tą tendencją a antropogenicznymi zmianami klimatu wymaga dogłębniejszego zbadania. Wpływ ocieplenia klimatu na częstotliwość suszy został lepiej poznany.
- Tak suchy okres obejmujący miesiące październik-grudzień jak w 2024 roku jest spodziewany średnio raz na 20 lat, a prawdopodobieństwo jego wystąpienia jest około 2,4 razy większe w obecnym klimacie niż w chłodniejszym klimacie przedindustrialnym - wyjaśniła Clair Barnes z World Weather Attribution, dodając, że w tym roku sumy opadów zostały dodatkowo zmniejszone przez wystąpienie słabej anomalii La Nina na wschodnim Pacyfiku.
Źródło: World Weather Attribution, Reuters
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/ALLISON DINNER