Zabił bin Ladena, żyje w biedzie

Komandos wolałby zginąć w walce, niż żyć tak jak ma żyć terazUS Navy

Nie ma pracy, nie ma opieki medycznej i nie wie jak zapewnić przyszłość swojej rodzinie, a jeszcze dwa lata temu był jednym z kilkunastu najcenniejszych żołnierzy USA. Komandos, który twierdzi, że zabił Osamę bin Ladena, jest rozgoryczony władzami USA. Jego zdaniem, kazano mu się "pier..." i zostawiono samego.

Były komandos opowiedział swoją historię reporterowi magazynu Esquire. Nie zdradził swojej tożsamości. Posługuje się jedynie swoim przydomkiem z wojska -"Strzelec".

Państwowa niewdzięczność

Mężczyzna był członkiem elitarnej jednostki komandosów US Navy SEALs. Jak twierdzi, brał udział w ataku na rezydencję bin Ladena w pakistańskim Abbottabad nad ranem drugiego maja 2011 roku. "Strzelec" utrzymuje, że osobiście oddał trzy strzały trafiając w czoło szefa Al-Kaidy i zabijając go na miejscu.

Po powrocie do USA komandos miał czuć się skrajnie wypalony. Służył od 16 lat i brał udział w wielu niezwykle wymagających operacjach sił specjalnych na całym świecie. Postanowił więc odejść z wojska trzy lata przed wymaganym odsłużeniem 20 lat.

W tym momencie zaczął się staczać po równi pochyłej. Jak twierdzi "Strzelec", jednego dnia on i jego rodzina została pozbawiona opieki medycznej i musi zupełnie sam radzić sobie z problemem zaadaptowanie się do życia cywilnego. Ostatnie słowa jakie usłyszał w armii streszcza tak: "Dzięki za twoje 16 lat, a teraz się pier...".

Lepiej polec w glorii chwały?

Komandos stwierdza wręcz, że byłoby lepiej dla jego rodziny, gdyby zginął na misji. - Wtedy zadbano by o moją rodzinę. Opłaciliby studia i wszystko byłoby ok. Smutno to przyznać, ale lepiej byłoby zginąć - podsumował.

Jak twierdzi, po 16 latach trudnej służby dla narodu w zamian otrzymał tylko reumatyzm, zapalenie ścięgien, uszkodzony wzrok i wypadające dyski. Poza brakiem opieki medycznej ma nie mieć też żadnej emerytury czy renty. Nie może znaleźć pracy.

Dużą jego irytację wywołuje też fakt, że ani on, ani jego rodzina mieli nie otrzymać żadnej ochrony. Były komandos czuje się poważnie zagrożony ewentualnym odwetem za zabicie bin Ladena. Miano mu tylko zaoferować zmianę tożsamości i warunki podobne dla skruszonych członków mafii. Jako pracę zaoferowano mu rozwożenie piwa pomiędzy wsiami w stanie Wisconsin.

Opowieść byłego komandosa wpisuje się w narastającą dyskusję o losie weteranów w USA. W styczniu opinię publiczną poruszyły informacje o powszechnych wśród nich samobójstwach. Część weteranów twierdzi jednak, że opowieść "Strzelca" jest mało wiarygodna, bo nawet przedwcześnie odchodząc ze służby powinien być uprawniony do pewnych świadczeń.

Autor: mk/jaś/zp / Źródło: Esquire, Guardian, tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: US Navy