Prawie cztery tysiące związkowców z firm hutniczych ze Stalowej Woli przez kilka godzin paraliżowało centrum Rzeszowa. Związkowcy protestowali przeciwko podwyżkom cen energii i planowanym zwolnieniom. Na miejscu były żony i dzieci protestujących. Policja nie reagowała, choć w stronę zakładu energetyki poleciały kamienie.
Związkowcy ze Stalowej Woli, wykrzykując pod adresem kierownictwa rzeszowskich zakładów energetycznych "złodzieje, złodzieje!", próbowali wedrzeć się do budynku. Podpalili opony, które przywieźli ze sobą i sforsowali barierki. Policjanci byli przygotowani do interwencji, ale udało się jej uniknąć.
Pracę straci 65 proc. załogi
Spod budynku zakładu związkowcy ruszyli ulicą Piłsudskiego w kierunku podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego. Na czele manifestacji protestujący nieśli czarną trumnę z napisem "Przemysł Stalowej Woli". Na transparentach widniały napisy: "Chcemy pracować, a nie manifestować", "Miały być cuda, wyszła obłuda". Wybuchały petardy.
Mimo to przewodniczący Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjnego Henryk Szostak, stojąc na tle płonących opon, oceniał, że "nie było tak ostro i dramatycznie". Związkowcy utrzymują swoje żądania - domagają się przywrócenia dostaw prądu do Zakładów Zespołów Mechanicznych (ZZM), które zostały wstrzymane, bo spółka nie regulowała rachunków. Nie regulowała, ponieważ nie ma na nie pieniędzy - po uwolnieniu cen prądu dla przemysłu rzeszowskie zakłady energetyczne podniosły je o kilkadziesiąt procent.
Protestujący domagają się też utrzymania zatrudnienia w ich zakładach. W przypadku ZZM będzie to jednak bardzo trudne, bo z prawie 1000 zatrudnianych tam pracowników, etaty ma zachować tylko ok. 35 procent.
"Biorę odpowiedzialność"
W ubiegły piątek prezes Zakładów Zespołów Mechanicznych Wiesław Szymczak złożył do sądu wniosek o upadłość spółki, a we wtorek poinformował o tym załogę. Prawdopodobnie w połowie lutego do firmy wejdzie syndyk i podejmie decyzje o tym, kogo zwolnić. Komornik już zajął konta spółki po tym, jak jeden z klientów nie doczekał się wypłaty należności za dostarczony towar. - Biorę całkowitą odpowiedzialność za podjętą decyzję. Innej być nie mogło - mówił wtedy prezes.
Powodem tarapatów, w jakie wpadła spółka, jest rezygnacja austriackiej firmy Hartl z zamawianych kruszarek kamieni oraz drastyczne ograniczenie zamówień ze strony Huty Stalowa Wola, do której ZZM wysyłał sześćdziesiąt procent swoich części i zespołów do montażu koparek i ładowarek.
Pracownicy pytali prezesa na wtorkowym spotkaniu, czy jest szansa na wycofanie wniosku o upadłość. Usłyszeli, że nie ma takiej możliwości. Wtedy zdecydowali o przyjeździe do Rzeszowa.
ŁOs/iga
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24