IPN planuje publikację dokumentów SB na temat Aleksandra Kwaśniewskiego, z których wynika, że były prezydent był inwigilowany. Dla Marka Siwica, byłego sekretarza stanu w Kancelarii Kwaśniewskeigo, kontekst publikacji jest jasny: chodzi o niepokój, jaki budzi Jolanta Kwaśniewska w związku z przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. IPN się broni: to dokumenty jawne od lat.
Jak napisał środowy "Dziennik", funkcjonariusze SB tuż przed pierwszymi wolnymi wyborami w 1989 roku, rozpracowywali Aleksandra Kwaśniewskiego. Sprawdzali jego pochodzenie etniczne, weryfikowali życiorys jego ojca, dociekali, ile zarabia Jolanta Kwaśniewska w polonijnej firmie i czy Kwaśniewski sprawdził się, jako działacz sportowy. Gazeta opierała się na dokumentach z Departamentu III MSW, które IPN zamierza opublikować jesienią.
Lepiej, żeby nie mogła, niż nie chciała wystartować
Dla Marka Siwca czas publikacji jest nieprzypadkowy. - To bierze się stąd, że niepokój budzi Jolanta Kwaśniewska - powiedział w programie "24 Godziny" TVN24 odwołując się do powracających pogłosek na temat tego, że żona byłego prezydenta miałaby wystartować w wyborach prezydenckich. Na sugestię, że pani prezydentowa deklarowała, iż w wyborach startować nie zamierza, Siwiec odpowiada: - Lepiej, żeby nie mogła, niż nie chciała wystartować.
Jego zdaniem, cała akcja to być może część jakiejś operacji. - To się składa w marny, ale jednak scenariusz - przekonywał Siwiec.
Nie pozostawił również suchej nitki na Instytucie Pamięci Narodowej. - Nie wiemy kto i co pisze. To taki chwyt: bierze się człowieka, wyciąga coś z jego życia, a odkryciem jest to, że jego ojciec był pochodzenia żydowskiego - tłumaczył. Jak dodał, nazwisko Kwaśniewskiego w IPN działa "jak zły sen".
- Jeśli dowiadujemy się, że ktoś szykuje publikację, po której będziemy mieć kolejny pasztet, czy to jest sposób publicznego funkcjonowania powaznej instytucji? - pytał Siwiec. Postępowanie Instytutu ocenił jako "żenujące".
IPN: wiele hałasu o nic
Doktor Łukasz Kamiński, historyk IPN, odżegnywał się od tych zarzutów. Powiedział, że dokumenty, o których pisze "Dziennik", są znane od lat, a sama publikacja zapowiadana jest od dłuższego czasu i będzie mieć "kompleksowy" charakter. Nie chciał jednak zdradzić, kto jest jej autorem. Kilkakrotnie podkreślił jednak, ze dokumenty o byłym prezydencie są jawne i dostępne dla uprawnionych osób - dziennikarzy i pracowników naukowych.
Bagatelizował też problem inwigilacji Kwaśniewskiego. - Kilkaset tysięcy ludzi było inwigilowanych, ale w przypadku b. prezydenta to było sprawdzenie, a nie regularna inwigilacja. Nie miał podsłuchu telefonu ani domu - wyjaśnił. Dodał, że zainteresowanie pochodzeniem etnicznym było typowym "hakiem" SB lub też standardową procedurą sprawdzania polityka.
Zaznaczył jednak, że były prezydent mógłby ubiegać się o status pokrzywdzonego.
"Jaruzelski musiał wiedzieć"
Kamiński odniósł się też do słów gen. Jaruzelskiego, który doniesienia "Dziennika" skomentował: "Jestem zaskoczony, oburzony i wstrząśnięty. Po prostu szlag mnie trafia".
- Jaruzelski wydawał rozkazy, niech więc nie odgrywa świętoszka, który nie wiedział, jak funkcjonują podległe mu służby - uważa historyk. Podobnie wypowiadał się o gen. Kiszczaku. - Nie wierzę, żeby szef resortu, który przez 10 lat trzymał go żelazną ręka nie wiedział co się dzieje - dodał.
W swoim środowym oświadczeniu Kwaśniewski zaznaczył, że omawiany w "Dz" dokument SB świadczący o inwigilacji jego i jego rodziny poznał w trakcie procesu lustracyjnego w 2000 roku. - Jest on pomieszaniem informacji prawdziwych i fałszywych" - ocenił b. prezydent. "Wyraziłem wówczas moje zdumienie i oburzenie wobec faktu inwigilowania w maju 1989 roku mnie, ministra rządu PRL, i zamieszczenia w dokumentach nieprawdziwych informacji - napisał w oświadczeniu Kwaśniewski.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24