- Sam fakt podpisania zobowiązania do współpracy jeszcze nie czyni agenta - uważa historyk, prof. Andrzej Friszke. Jego zdaniem, w przypadku agenta "musi być współpraca realna" i jej konsumpcja w postaci doniesień, raportów. - Badałem teczki Boniego, nie ma tam żadnej informacji, że był agentem - potwierdził Friszke w TVN24.
Friszke podkreślił, że w ocenie postępowania Boniego powinno się wystrzegać zbyt dużego rygoryzmu. Podobnego zdania jest szef Kolegium IPN, prof. Andrzej Chojnowski. - Trzeba brać pod uwagę ten ogrom tragedii, który tu się wylewa - zauważył. Jak dodał Chojnowski, patrzy na Boniego z uznaniem, że zdobył się na taki gest. Chojnowski również jest przekonany, że sama rejestracja nie przesądza sprawy.
Boni, wymieniany jako kandydat na ministra pracy w przyszłym rządzie, wyznał w środę, że w 1985 roku, pod groźbą szantażu, podpisał deklarację współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Zapewnił, że ani razu nikogo nie naraził na żadne niebezpieczeństwo. Boni był od 1983 roku szefem podziemnego pisma "Wola", był też członkiem Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego, działał w Duszpasterstwie Ludzi Pracy Wola, które zakładał.
Zakres informacji, którymi dysponowała SB o środowisku "Woli", jest na tyle ogólny i po części bałamutny, że można stwierdzić, że w tym kręgu nie dysponowali agentem dobrze poinformowanym. Prof. Andrzej Friszke
Odnosząc się do kwestii, czy za agenta można uważać osobę, która tylko podpisała deklarację współpracy z SB, odpowiedział, że "ta sprawa jest przedmiotem sporu". - Publikowana przez IPN lista zawiera tylko wypis z akt, bez weryfikacji prawdziwości jej zapisów, dlatego Boni będzie figurował na tej liście. Ja uważam, że to jest niewystarczające kryterium - mówił Friszke.
"O chwili słabości należało poinformować kolegów" Zdaniem profesora, "jeśli ktoś miał chwilę słabości, to najlepiej było, żeby się przyznał kolegom, wtedy sprawa w danym środowisku przestawała istnieć". Zaznaczył, że była to zawsze "rzecz bardzo osobista".
Z drugiej strony, jak dodał profesor Friszke, w przypadku, gdy osoba, która podpisała deklarację, przyznawała się do tego w swoim środowisku, to jeśli informacja o tym dotarła do SB, "należało się liczyć z naciskami, groźbami i szantażem - było to więc ryzyko".
Jak zauważył Friszke, choć Boni podpisał deklarację o współpracy, potem odmówił udzielania informacji. - Przyjął strategię niemówienia, podjął więc próbę wywikłania się z tego wszystkiego - zaznaczył historyk.
"Lepiej późno niż wcale" Natomiast według Kornela Morawieckiego, założyciela i przewodniczącego "Solidarności Walczącej", dobrze się stało, że Michał Boni przyznał się do podpisania deklaracji o współpracy z SB. "Lepiej późno niż wcale" - powiedział Morawiecki. - Boni współpracował z nami pod koniec lat 80-tych. Jego przyznanie się nie jest dla mnie zaskoczenie, bo już od +listy Macierewicza+, od 1992 r. wiedzieliśmy, że on był współpracownikiem. Ale z tego, czego udało nam się wtedy dowiedzieć wynikało, że nie współpracował jakoś intensywnie, to był chyba tylko jakiś incydent - powiedział Morawiecki. Wspomniał, że był wówczas zmartwiony całą sprawą, bo - jak mówił - współpraca z SB i jednoczesne działanie w podziemiu, to "postawa naganna".
- Nie przekreślam jednak późniejszych dokonań Boniego i jego rzetelności po 1989 roku. Nie jestem też sędzią, żeby ferować wyroki - podkreślił Morawiecki. Według Morawieckiego, środowe przyznanie się Boniego jest "najbardziej optymistycznym elementem" całej sprawy, bo - jak mówił - "lepiej późno niż wcale".
Dodał, że gdyby wszyscy przyznali się do współpracy od razu po Okrągłym Stole, Polska wyglądałaby dzisiaj inaczej. - Szkoda, że nie zrobił tego wtedy, ale dobrze, że dzisiaj - powiedział Morawiecki.
kdj, mon
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24