Irena Dziedzic nie jest kłamcą lustracyjnym - orzekł prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie. Oddalił on apelację IPN od wyroku sądu pierwszej instancji, który uznał, że znana dziennikarka nie była agentką SB.
W poniedziałek SA niejednogłośnie utrzymał wyrok Sądu Okręgowego Warszawa-Praga, który w październiku 2012 r. uznał, że Dziedzic złożyła prawdziwe oświadczenie lustracyjne, zaprzeczające związkom ze służbami PRL. Pion lustracyjny IPN twierdził, że była ona w latach 1958-1966 agentką kontrwywiadu MSW jako TW "Marlena". - Są jeszcze sędziowie w Warszawie - skomentowała 86-letnia Dziedzic. IPN, który nie zgadza się z wyrokiem, może wystąpić do prokuratora generalnego, by w jej sprawie złożył kasację do Sądu Najwyższego.
Dziedzic: to zemsta
W 2006 r. "Newsweek", a potem m.in. "Misja Specjalna" TVP podały nazwisko Dziedzic wśród dziennikarzy PRL, którzy mieli być tajnymi współpracownikami SB. Dziedzic, która zaprzeczała, by była "Marleną", wniosła do sądu o autolustrację. Dziedzic mówiła wiele razy o "nachodzeniu" jej przez SB, która "utrudniała jej pracę zawodową" i fabrykowała akta. Uznała się za wieloletnią ofiarę tajnych służb, bo sprawa jej rzekomej współpracy miała być zemstą wysokiego oficera służb za to, że w latach 50. nie chciała z nim zatańczyć, a potem poskarżyła się do KC PZPR, że za odmowę przetrzymano ją przez całą noc na komendzie. Nie zachowała się ani teczka pracy "Marleny", ani jej zobowiązanie do współpracy. Są zaś zapisy oficera prowadzącego Włodzimierza Lipińskiego (już nie żyje) i sześć dokumentów z lat 60., pod którymi Dziedzic miała się podpisać; w tym pokwitowania wzięcia pieniędzy. Według IPN miała też ona dostać od SB 9 tys. zł pożyczki, którą oddała dopiero po czterech latach. Zdaniem IPN taka nieoprocentowana pożyczka była rzadkością i świadczyła o znaczeniu agenta. Dziedzic mówiła, że "nie ma w świadomości", by przyjmowała pożyczkę, bo "nie miała wtedy problemów finansowych". Pokwitowania pieniędzy od SB uznała za zmanipulowane - biegły ocenił, że to ona je podpisała.
Sądowa batalia
W 2010 r. SO uznał oświadczenie Dziedzic za nieprawdziwe i zakazał jej pełnienia funkcji publicznych na trzy lata. "Lustrowana przekazywała informacje kontrwywiadowi w ograniczonym zakresie, kontakty były sporadyczne, ale jednak była to współpraca" - uznał wtedy SO. Podkreślił, że "brak jest związków pokwitowań z udzielaniem informacji". W 2011 r. SA uchylił tamten wyrok, uznając że SO nie wykazał, by Dziedzic miała świadomość współpracy oraz by doszło do jej "materializacji". SA ocenił, że pokwitowania nie są typowe, bo zazwyczaj agenci nie podpisywali się nazwiskiem, lecz tylko kryptonimem. W ponownym procesie SO uznał, że nie ma "bezspornych dowodów" na podjęcie tajnej współpracy, przekazywanie informacji operacyjnych, świadomości współpracy i jej tajności. SO podkreślił, że informacje uzyskane przez SB od Dziedzic nie były istotne i nie można wykluczyć, że w ogóle nie pochodziły od niej, tylko od otaczającej ją "sieci agentów" lub z podsłuchu. IPN - który wnosił o uznanie kłamstwa lustracyjnego i o zakazanie jej na trzy lata pełnienia funkcji publicznych - złożył apelację. Prok. Jarosław Skrok wniósł o zwrot sprawy do SO. W SA powołał się m.in. na odnalezioną już po wyroku z 2012 r. w archiwach IPN notatkę Lipińskiego nt. spotkania z 1958 r. z "Marleną". Notatkę wysłano wtedy szefowi PZPR Władysławowi Gomułce, wraz z dopiskiem wiceszefa MSW Mieczysława Moczara, że pod tym kryptonimem kryje się Dziedzic. Notatkę odnaleziono w zbiorze materiałów wysyłanych przez SB władzom PZPR.
Przełomowa notatka
W notatce esbek pisał, że "Marlena" opisywała mu reakcje na odejście Stefana Staszewskiego z funkcji prezesa PAP - na co miał nalegać m.in. ambasador ZSRR, a Gomułka miał zakazać Staszewskiemu pełnienia wyższych funkcji, czemu z kolei miał być przeciwny ówczesny premier Józef Cyrankiewicz. "Marlena" przekazała też Lipińskiemu relacje ze swej rozmowy ze Staszewskim, który miał jej mówić, że poświęci się wyłącznie publicystyce. - Notatka ma przełomowe znaczenie dla sprawy, bo zawiera dowody na urzeczywistnienie współpracy pani Dziedzic z SB - powiedział Skrok. Według niego dowodzi to wagi sprawy, skoro informowano o niej szefa PZPR. Adwokat Dziedzic mec. Leszek Ziomek, który wniósł o oddalenie apelacji IPN, był przeciwny dopuszczeniu notatki jako dowodu. Według niego nie może być ona przyczyną zwrotu sprawy do I instancji, bo nie ma ona znaczenia dla stanu świadomości Dziedzic co do współpracy z SB. - Dziwne, że notatkę odnaleziono dwa tygodnie po orzeczeniu SO oczyszczającym panią Dziedzic; to kolejna "wrzutka" IPN"- ocenił Ziomek. - Archiwa IPN nie są do końca rozpoznane i często odnajdują się w nich nowe materiały - replikował Skrok. - To kompilacja z podsłuchów - tak sama Dziedzic oceniła treść notatki. Zaprzeczyła, by rozmawiała ze Staszewskim, bo była to dla niej wtedy "za wysoka figura". Apelację IPN uznała za bezpodstawną.
Brak świadomej współpracy
SA ocenił, że wyrok SO jest zasadny, bo akta sprawy nie wskazują na podjęcie świadomej współpracy przez Dziedzic. "Ona jest gadatliwa, ale nie jest to świadome informowanie funkcjonariusza SB w ramach podjętej współpracy" - uzasadniał przewodniczący trzyosobowego składu SA sędzia Adam Wrzosek. Dodał, że materiał jest "zbyt skąpy, by taki jednoznaczny wniosek postawić, choć tak mogło być". Zdaniem SA notatka z 1958 r. nie wnosi niczego nowego, bo nie wiadomo, w jakiej formule uzyskano te informacje, czy w ramach podjętej współpracy. Sędzia dodał, że waga informacji była znaczna, skoro trafiły do "najważniejszej osoby w państwie". Zdanie odrębne do wyroku złożył sędzia Wrzosek (nie ujawnił jego szczegółów).
Autor: nsz/tr / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24