Rządowe Centrum Legislacji miało się zająć pisaniem ustaw i być "przełomową zmianą" premiera Donalda Tuska. Okazało się jednak niewypałem i to w dodatku bardzo drogim. Płacą oczywiście podatnicy - pisze "Puls Biznesu".
Rządowe Centrum Legislacji (RCL) miało tworzyć nowe projekty ustaw. Na chęciach się skończyło. W ciągu prawie pół roku zatrudniające aż 90 prawników centrum nie stworzyło bowiem ani jednego aktu.
- Nie opracowaliśmy jeszcze żadnego projektu ustawy na podstawie założeń przygotowanych przez ministerstwa. Uczymy się nowego systemu, który jest na etapie rozruchu - przyznaje Maciej Berek, prezes RCL.
Projekty nadal są pisane przez ministerialnych urzędników, którzy dostają na to zgodę... RCL. - I gdzie tu miejsce na tanie państwo? - pytają retorycznie eksperci, komentując opłacanie prawników w resortach i RCL.
Mieli poprawić jakość prawa
Pomysł, by to RCL (do tej pory jedynie opiniujące ustawy), a nie ministerstwa przygotowywało projekty ustaw pojawił się w listopadzie ub. roku (wtedy też rząd przyjął odpowiedni projekt zmiany ustawy o Radzie Ministrów). Cel był szczytny: poprawić jakość stanowionego prawa.
Ministrowie mieli przedstawiać RCL założenia merytoryczne do ustaw i rozporządzeń. Dokument taki miał mieć charakter opisowy i zawierać pomysły ministra lub szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów na zmianę przepisów. Dopiero na jego podstawie legislator miał przygotowywać tekst ustawy.
Źródło: PAP, "Puls biznesu"
Źródło zdjęcia głównego: PAP