Pan Ireneusz miał pecha: ukąsiła go żmija. Natychmiast pojechał do miejscowego ośrodka zdrowia. Dyżurny lekarz nie miał surowicy, a zamiast wezwać pogotowie, polecił pacjentowi pojechać do szpitala w Opolu. Nie dojechał.
To miała być ogrodowa sielanka. Poranny spacer wśród kwiatów skończył się, kiedy Ireneusz Szutowicz poczuł ukłucie w lewy palec u nogi. Myślał, że trafił na pokrzywę. Ale wokół nie było tych roślin. Zamiast nich mężczyzna zobaczył pełzającą po ziemi żmiję.
Pan Ireneusz wiedział, że po ukąszeniu przez żmiję zygzakowatą liczy się każda minuta. Błyskawicznie pojechał do pobliskiej przychodni lekarskiej. Porada medyczna, jak na tak dramatyczną sytuację, była co najmniej bulwersująca.
Lekarz, zamiast wezwać karetkę, kazał pacjentowi jechać do Opola, bo na miejscu nie było surowicy przeciw jadowi żmii.
Mężczyzna wsiadł do samochodu, żeby jechać do wojewódzkiego szpitala. To tam, kilkanaście kilometrów dalej, miała czekać surowica.
- Ujechałem dosłownie 200-300 metrów i zobaczyłem, że coś jest nie tak. Wszystko mi się rozmywało - pan Ireneusz postanowił zawrócić.
Jak opowiada, nie pamięta w jaki sposób wrócił do przychodni. Stracił przytomność przed wejściem do budynku. Z pomocą przybiegły jako pierwsze pielęgniarka i sprzątaczka. Lekarz dopiero wtedy wezwał pogotowie. Ratownicy przyjechali w ostatniej chwili.
- Pacjent był we wstrząsie - powiedział Paweł Orzechowski z pogotowia ratunkowego w Opolu - Od wstrząsu do zgonu jest niedaleko - dodaje.
Pan Ireneusz cudem przeżył. Teraz chce wiedzieć dlaczego musiał liczyć na cud, a nie na błyskawiczną pomoc lekarza.
Medyk tłumaczy, że to pierwszy od 25 lat przypadek ukąszenia kogoś przez żmiję.
Po ciepłej zimie żmij w okolicy podobno jest więcej niż zwykle. - Ludzie wchodzą na całe gniazda! - opowiada pan Ireneusz.
O przeżyciach pana Ireneusza dowiedzieliśmy się dzięki platformie Kontakt TVN24.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot. PAP