- Będą wyciągnięte konsekwencje - zapewnia w TVN24 przedstawicielka Państwowej Inspekcji Pracy, która komentowała "dobre rady" urzędników tej instytucji dla kobiet dzwoniących o pomoc.
Reporterka "Dziennika Olga Wyszkowska zadzwoniła do 16 oddziałów Państwowej Inspekcji Pracy w całej Polsce. Podała się za ofiarę molestowania w miejscu pracy. - Mówię pani jak ojciec. Nie robiłbym afery dopóki nie ma spraw typu "Małkowski z Olsztyna" - takiej rady dziennikarce udzielił urzędnik z PIP w Zamościu. - Niech pani jak najszybciej zwolni się z pracy albo poczeka aż szef się zestarzeje - to kolejna "dobra rada", którą usłyszała kobieta.
"Takich ośrodków jest więcej"
- Będą wyciągnięte konsekwencje wobec tych, którzy takie porady udzielali - oświadczyła w "Magazynie 24 godziny" Iwona Hickiewicz, zastępca Głównego Inspektora Pracy. - To nie jest kwestia Zamościa, czy samego Ostrowa Wielkopolskiego, bo takich ośrodków jest więcej - przyznała. Komentując ten przypadek Hickiewicz stwierdziła, że wszystkie ośrodki w całej Polsce "będą sprawdzone pod kątem prawidłowości merytorycznej".
Trzeba włożyć wiedzę
- Być może jest tak, że tym ludziom brakuje wiedzy. Trzeba ich przeszkolić, trzeba im tej wiedzy trochę do głowy włożyć - powiedziała Hickiewicz o podległych sobie pracownikach. Według niej "w swojej kulturze mamy skłonność do prywatyzowania się w stosunkach pracy". Według niej chodzi tu o "przekształcenia własnościowe", tylko o relacje.
Byli w stanie tylko wyrecytować
Obecna w "Magazynie 24 godziny" Olga Wyszkowska, dziennikarka, która opisała całą sprawę stwierdziła, że "większość pracowników Państwowej Inspekcji Pracy do których się dodzwoniła, była w stanie przeczytać konkretny przepis prawny lub go wyrecytować". - Z tym że nie byli w stanie przełożyć tego na działanie, w żaden sposób nie byli w stanie mi pomóc - powiedziała dziennikarka. Według niej, część z tych osób stwierdziła, że "PIP takimi rzeczami się nie zajmuje", a część próbowała zbagatelizować sprawę.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24