Być może jest tak, że oni odejdą, ale pytanie, kto wejdzie na ich miejsce: inni "Misiewicze" - powiedział w "Faktach po Faktach" Ryszard Petru. Lider Nowoczesnej skomentował sprawę kontrowersyjnych nominacji dokonywanych przez Prawo i Sprawiedliwość w spółkach skarbu państwa.
Petru był pytany m.in. o akcję Nowoczesnej pod nazwą #Misiewicze. Polega ona na weryfikowaniu informacji od wyborców o nominacjach niekompetentnych osób do państwowych spółek.
- Taka presja społeczeństwa obywatelskiego, dzięki internetowi, może spowodować wymianę rządu - stwierdził lider Nowoczesnej.
Odniósł się przy tym do doniesień mediów, że po rezygnacji rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza z zasiadania w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, pracę w spółkach zależnych od PGZ może stracić w sumie 40 osób.
- Zidentyfikowaliśmy w Polsce 250 "Misiewiczów". Jeżeli każda dymisja oznaczałaby podobną liczbę, to oznacza to 10 tysięcy osób. 250 razy 40 to jest 10 tysięcy "Misiewiczów" i przyjaciół w spółkach - wyliczał Petru, choć zaznaczył, że to tylko "pierwsze szacunki".
- 10 tysięcy osób wlazło w te spółki skarbu państwa, siedzi tam, bankietuje i bankietuje. Być może jest tak, że oni odejdą, ale pytanie, kto wejdzie na ich miejsce: inni "Misiewicze" - ocenił lider Nowoczesnej.
Nawiązał przy tym do piątkowych słów Jarosława Kaczyńskiego, który podczas wyjazdowego posiedzenia klubu PiS miał apelować o "koniec bankietowania i świętowania" po wyborczym zwycięstwie. - Rozumiem, że po roku już mu wystarczy - ocenił Petru.
"PiS nie ma ludzi kompetentnych"
Lider Nowoczesnej skomentował również zapowiedź premier Beaty Szydło o zmianach w rządzie, do jakich ma dojść w przyszłym tygodniu. Zdaniem Petru w pierwszej kolejności powinna zrezygnować sama Szydło, a jej miejsce powinien zająć Jarosław Kaczyński.
- On prowadzi ten samochód, siedząc na siedzeniu obok. Bez prawa jazdy, bez wyobraźni, ale lubi szarpać, bo lubi podejmować nagłe decyzje - mówił Petru. Dodał, że on sam pozostawiłby w rządzie tylko jedną osobę: minister cyfryzacji Annę Streżyńską. - Reszta nadaje się do dymisji - podkreślił.
Nie wykluczył, że ze swoim stanowiskiem pożegna się wkrótce Paweł Szałamacha, minister finansów.
- Zupełnie sobie nie radzi. Jako obywatel czuję się zupełnie niekomfortowo z ministrem finansów, który nie umie liczyć i nie umie przygotować ustawy - mówił Petru, przypominając zastrzeżenia Komisji Europejskiej dotyczące podatku handlowego. Za jego wprowadzenie był odpowiedzialny właśnie Szałamacha.
- Oni mają krótką ławkę, to była najlepsza ekipa PiS-u. Nie mają ludzi kompetentnych, bo nigdy ich tam nie było - ocenił Petru.
"Trudności mnie nakręcają"
Lider Nowoczesnej powiedział też, że z pokorą przyjmuje stanowisko Sądu Najwyższego, który podtrzymał w czwartek decyzję o odrzuceniu sprawozdania finansowego jego partii. Nowoczesna w związku z tym będzie rocznie otrzymywać o 4,5 mln złotych mniej z budżetu państwa.
- Chciałem zauważyć, że w 2007 roku PiS-owi też odrzucili sprawozdanie wyborcze. Do 2005 roku Platforma Obywatelska funkcjonowała bez środków budżetowych. A Nowoczesna powstała bez pieniędzy budżetowych, zrobiła bez nich kampanię. Wydaliśmy na nią 9,5 miliona złotych plus 2 miliony złotych kredytu, i to wszystko było z wpłat naszych sympatyków - mówił Petru.
Zaznaczył przy tym, że - paradoksalnie - brak pieniędzy może okazać się dla Nowoczesnej czynnikiem mobilizacyjnym. - Czasami jest tak, że łatwy pieniądz rozleniwia. W życiu mam tak, że takie trudności mnie nakręcają - przekonywał polityk.
Autor: ts/ja / Źródło: tvn24