Kazimierz Marcinkiwicz jednak nie otworzy warszawskiej listy PO do Europarlamentu - kropkę nad i w tej sprawie postawił premier. - Rozmawialiśmy o tym i prosił, by nie brać go pod uwagę przy układaniu list - stwierdził Donald Tusk. Zasugerował, że na plany PO zwiazane z Marcinkiewiczem ma wpływ jego szeroko komentowane życie prywatne.
Z dużej chmury, jak się okazuje, bardzo mały deszcz. Były premier z tajemniczym uśmiechem wyraźnie dał do zrozumienia w poniedziałkowym "Magazynie 24 godziny", że będzie lokomotywą wyborczą PO w eurowyborach. Szczegóły jego umowy z PO mieliśmy poznać w lutym.
Jednak nie trzeba było czekać do lutego, bo rewelacje Marcinkiewicza najperw zdementował Grzegorz Schetyna, mówiąc, że "tematu nie ma i nie będzie", a następnie Donald Tusk. - Rozmawialiśmy o tym i prosił, by nie brać go pod uwagę przy układaniu list wyborczych - powiedział szef rządu, kiedy dziennikarze zapytali go o kulisy tajnej umowy między politykami PO a byłym premierem.
Tusk: też czytam gazety
Wyjaśnił, że tajemnicza umowa dotyczyła dyspozycyjności politycznej Marcinkiewicza "na wypadek gdyby jego wiedza i energia była potrzebna". Najwyraźniej w najbliższym czasie nie będzie. - Na razie premier ma inne plany, dajmy mu chwile na rozważenie różnych życiowych sytuacji. Nie będę natarczywe zabiegał o spotkanie z premierem, też czytam gazety - dyplomatycznie stwierdził Tusk.
Gazety, a konkretnie bulwarówki, od kilku dni wałkują temat rozwodu Marcinkiewicza po 28 latach małżeństwa i jego związku z młodszą kobietą. Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski zapewniał co prawda, że "prywatne sprawy nie wpływają na jego ocenę", a w przypadku Kazimierza Marcinkiewicza "media za daleko zabrnęły na jego prywatne poletko", ale najwyraźniej premierowi i wicepremierowi głośny rozwód byłego szefa rządu przeszkadza.
Źródło: RMF FM, tvn24.pl, onet.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fotorzepa