Wyobrażacie sobie bieg, w którym jest nie jedna, ale 20 met? I że przed każdą dopada taka sama euforia, jak przed zwykłą metą? To właśnie biegi na orientację. Jeżeli przez myśl przeszło Wam, żeby spróbować swoich sił w takim bieganiu, to teraz będzie okazja.
- Chodź, chodź, zrobimy to treningowo, taka dyszka po lesie - zachęcał pewnego zimowego wieczora mój kolega Piotrek. Postanowił wyciągnąć mnie na rozgrywane w Choszczówce pod Warszawą zawody Nocna Mila. I niech Was nie myli owa "mila", bo nie chodziło o 1,6 km. To staropolskie oznaczenie mili, czyli ok 7,5-8,5 km. Doliczając do dystansu błądzenie po krzakach, mogło wyjść właśnie zapowiadane 10 kilometrów.
Piotrek przekonywał, prosił, wyraźnie nie chciało mu się jechać samemu. Nie dałam się jednak szybko przekonać. Z mapą wtedy - poza wycieczkami górskimi i samochodowym GPS-em - nie miałam za dużo wspólnego, kompas, który kurzył się na strychu, wyglądał na mocno zawodny, a lampka czołowa, którą miałam, wystarczała wprawdzie do krzątania się w nocy po namiocie, ale już do oświetlania oddalonych o 50 metrów drzew w poszukiwaniu punktów kontrolnych była stanowczo za słaba. W końcu przystałam na propozycję, ale pod warunkiem, że pobiegniemy razem.
Ślady, wszędzie ślady!
Stanęliśmy więc w tę mroźną zimową noc (tak się wydawało - był luty, godz. 19:00) z Piotrkiem na starcie, patrzymy na mapy i... klops! Okazało się, że akurat w tych zawodach zawodnicy startują razem, ale mają różne punkty do zdobycia. Chodzi o to, żeby nie biegli wszyscy razem "w kupie", tylko każdy na własną rękę odszukiwał swoje punkty kontrolne. Na szczęście pierwsze trzy pokrywały się na naszych mapach. Mogliśmy chociaż zacząć razem.
Lekko jednak nie było. Gdy wystartowaliśmy, zupełnie nie wiedziałam, gdzie Piotrek mnie prowadzi i skąd wie, dokąd lecieć. Potem, gdy już się rozdzieliliśmy, było tylko gorzej: miotałam się jak pokręcona po krzakach i śniegu. Wszędzie widziałam ślady prowadzące do punktów, gubiłam kierunki, odnajdywałam się nie w tym końcu mapy, co trzeba... W końcu w bólach, po zdobyciu połowy punktów, trafiłam na metę i postanowiłam, że nigdy więcej nie będę robić takich rzeczy.
To wciąga!
Na niewiele jednak się zdały te zapewnienia. Kilka tygodni później wystartowałam w zawodach na orientację na 25 kilometrów, a w kwietniu byłam już po pierwszej pucharowej "pięćdziesiątce". 2013 rok zakończyłam z sześcioma startami na tym dystansie. Od stycznia tego roku mam ich na koncie pięć i będzie ich jeszcze przynajmniej drugie tyle.
Bo to bieganie, które za każdym razem jest inne. I wszystko jedno, czy zawody rozgrywane są wśród bloków, czy w leśnej gęstwinie. W najbliższy weekend jest okazja, żeby tego spróbować.
Cała Polska biega z mapą
W całej Polsce w sobotę organizowana jest wielka akcja promująca imprezy na orientację "Cała Polska biega z mapą". Tego dnia zupełnie za darmo będziecie mogli sprawdzić, czy bieganie na orientację Wam się spodoba, czy nie. Jak to zrobić? Najpierw trzeba sprawdzić lokalizację zawodów w swojej okolicy - w Warszawie będzie to Agrykola, w Krakowie - Galeria Krakowska, w Łodzi - Manufaktura, a np. w Chrzanowie - Rynek. Pełna lista znajduje się na stronie www.biegajzmapa.pl. Następnie należy założyć strój sportowy, biegowe buty, znaleźć w domu kompas i ruszyć na start. Nie trzeba być na konkretną godzinę, każdy startuje wtedy, kiedy chce, oczywiście w przyjętym przedziale czasowym.
Po co to wszystko?
A o tym, jakie widoki można znaleźć na trasie, niech świadczy film z braćmi Davidem i Martinem Hubmannami. To Szwajcarzy, którzy obecnie są w światowej czołówce biegów na orientację. Zobaczcie, jak toczą walkę na trasie i jak wygląda podbijanie punktów na biegowych imprezach na orientację.
Autor: Katarzyna Karpa