Poznańskie MPK bada, w jaki sposób poufne informacje o pasażerach zniknęły z siedziby przedsiębiorstwa. Miał je odnaleźć proszący o anonimowość mieszkaniec Wielkopolski, który przesłał je do "Gazety Wyborczej", a następnie na platformę Kontakt TVN24.
Według mężczyzny, który przekazał materiały mediom (napisała o tym gazeta.pl), dokumenty zostały porzucone w krzakach, pomiędzy os. Hetmańska a zajezdnią MPK przy ulicy Głogowskiej. Wśród nich znalazły się odcinki mandatów za jazdę bez biletu, monity przedsądowe oraz nakazy zapłaty. Dokumenty pochodzą z lat 2003-2005. Na każdym z nich imię, nazwisko i adres gapowicza. Obok adnotacje, że kary zostały anulowane.
Jak się tam znalazły?
Śledztwo, mające ustalić skąd dokumenty znalazły się w krzakach, wszczęła już policja. MPK powołało specjalną komisję, która ma stwierdzić, czy nie nastąpiło włamanie do pomieszczeń, w których przechowywane są dokumenty. Zabezpieczono także nagrania z monitoringu z całego obiektu.
- Jak wynika z dotychczasowych ustaleń, znalezione papiery powinny trafić do osób ukaranych za brak biletu, wobec których toczyły się postępowania, bo to one były ich właścicielami - oświadczyła rzeczniczka MPK Iwona Gajdzińska.
Spisek?
Przewoźnik poddaje jednak w wątpliwość prawdomówność osoby, która dokumenty miała odnaleźć. "Dokumenty widoczne na zdjęciach zostały rozłożone na podłodze w jakimś pomieszczeniu. I żaden z nich nie nosi śladów zniszczenia, które wskazywałyby na to, że znaleziono je w chaszczach na zewnątrz budynku. Za pośrednictwem portalu chcieliśmy skontaktować się z czytelnikiem, który znalazł się w posiadaniu papierów, ale niestety nie wyraził na to zgody" - czytamy w specjalnym oświadczeniu MPK.
Dokumenty wykradziono?
Jak informuje gazeta.pl, w 2009 roku w Poznaniu kontrole biletów i egzekucje mandatów od MPK przejął nowo powstały Zarząd Transportu Miejskiego. Możliwe, że to podczas porządków niepotrzebne już dokumenty po prostu wyrzucono. Jeśli jest to prawda, MPK złamało prawo. - Każdy administrator danych ma obowiązek tak je gromadzić i przetwarzać, by były bezpieczne, czyli nigdy nie dostały się w niepowołane ręce - wyjaśnia w rozmowie z "Gazetą" Małgorzata Kałużyńska-Jasak, rzeczniczka głównego inspektora ochrony danych osobowych. Jej zdaniem, jeśli dokumenty nie zostały skradzione, to albo je wyrzucono, albo celowo je w krzaki podrzucone - np. przez byłego pracownika, który chciał się zemścić.
Źródło: Kontakt TVN24, gazeta.pl
Źródło zdjęcia głównego: osoba, która znalazła zdjęcia