Manchester England, England, across the Atlantic Sea, and I am the genius, genius and I believe in God and I believe that God believes in Claude - that’s me…
Nie chciałem wierzyć własnym oczom, kiedy w dobrej telewizji, francusko-niemieckiej, idealistycznej Arte, której oczywiście nikt nie ogląda, zobaczyłem „Hair” Milosa Formana… Film mojej młodości, anachroniczne arcydzieło, hymn do wolności i do miłości, narkomański i psychodeliczny akt strzelisty przeciwko śmierci, bezsensownej śmierci… Musical, napisany przez Jamesa Radomskiego (Rado) i Geroma Ragni’ego, zbuntowanego studenta Catholic University of America, który pieniądze, zarobione na Hair rozdał Czarnym Panterom i Youth International Party, partii teatralnej, która za flagę miała czerwoną gwiazdę z liściem marihuany na pierwszym planie…
Forman, syn rodziców, którzy zostali zamordowani w Auschwitz, nie zdążył jeszcze na dobre wyemigrować z komunistycznej Czechosłowacji, kiedy zaczął robić filmy tak amerykańskie, że żadnemu Amerykaninowi się nie śniło… Dlaczego ten „Hair” wyszedł mu tak przekonywująco? Bo to w gruncie rzeczy nowy Szwejk: pochwała małego człowieczka ze swoim zdrowym rozsądkiem, uwikłanego w tryby wielkiej polityki, wielkiej religii, wielkiej masakry, Wielkiej Wojny… Wstaw Bergera zamiast Szwejka, będziesz miał świat…
Nie sądziłem, że go kiedyś jeszcze zobaczę; zestarzał się jak żaden inny, minęła wszak epoka przypływu, odeszła epoka postępu, rozwiały się ideały, skończył okres buntu, a zapanowała reakcja, konserwa, regresja, rozpoczął się odpływ i czas przyzwolenia na zło, pora zgody na śmierć…
Psiakość, „Hair” spodobał mi się jak wtedy, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, w 1973 r. w peryferyjnym kinie we Florencji… Nosiłem rzadką jeszcze brodę i włosy do ramion, kolorowe, wydziergane własnoręcznie swetry i nie sądziłem, że kiedykolwiek w życiu włożę krawat… Czy to znaczy, że jestem jeszcze gdzieś w środku młody? Czy wręcz przeciwnie?
Ile w tym mojej winy, że świat poszedł tak bardzo wstecz? Jak grzeszne jest przywiązanie mojego pokolenia do czystej bielizny w łóżku, do dachu nad głową i tego czegoś nieuchwytnego, co miało czynić życie przyjemnym, a zrobiło z nas niewolników?
Jak wiele z naszych młodzieńczych ideałów oddaliśmy za wygody, za stabilizację, za – jakże kaduczne! – złudzenie pewności jutra? Czy mogliśmy się przeciwstawić nadciągającej reakcji? Jak? Jakkolwiek by było, wyszłoby z pewnością głupio i śmiesznie.
Pewnie jednak jesteśmy czarodziejami niewinnymi… To świat tak już ma, że po dekadzie postępu następuje dekada reakcji i regresu. Tylko dlaczego ta twa już od ćwierćwiecza?! Czyżby to była naprawdę Kali juga, epoka żelazna, epoka występku i hipokryzji, która ma – według hinduistycznej wizji świata – trwać 432.000 lat? Pocieszające jest to, że minęło ich już 5100 i że na koniec tego okresu Maha juga zacznie się od nowa i ludzie znów staną się cnotliwi i uczciwi…
Czy starczy numerków na centymetrze nim znów nastąpi przypływ, czy centymetr urwie się nim znów zaznamy euforii parcia do przodu?