Zakład pracy ciągłej a tu nic do roboty. To znaczy zadanie mam: zrób relację o drugim dniu Świąt. Znaczy o czym? O przesycie świątecznych spotkań? O wujach, którzy kłócą się o rządy Kaczyńskich czy może o tym indyku, co to wczoraj był pyszny, dziś może być, ale jutro już będzie nas straszył, bo zjeść go trzeba, nie może się zmarnować?
No o czym tu mówić? Właśnie o tym. Dodamy jeszcze ruch na drogach, bo ludziska przemieszczają się od stołów do stoków. Narciarskich. Pominiemy niesmaczny wątek wzdęcia po obżarstwie, ale już tłoku na drogach – nie. Pokażemy przejścia graniczne, spacery świąteczne i ludzi, którzy wzięli dwa dni wolne, żeby wreszcie odpocząć po Świętach. Takie relacje nazywamy „worami” a przypominają klasyczną zupę na winie – co się nawinie, to do zupy. Byle nie przesłodzić i nie przesolić. No i – pozostając w kręgu przypraw - nie pieprzyć bez sensu, o co w tego typu materiałach nietrudno. A do tego wcale nie muszę Państwu mówić, że energii do pracy w Święta zbyt wiele nie ma. Trudno, co robić – zakład pracy ciągłej. Jak wyszło, ocenicie Państwo sami. Wczoraj mój brat – menedżer w branży handlowej – opowiedział mi dykteryjkę, jak to wracał sobie przed świętami taksówką z jakiegoś spotkania firmowego, a szofer utyskiwał, że niedziele to jednak powinny być ustawowo wolne dla wszystkich: dla pracowników supermarketów, dla kioskarzy, śmieciarzy i taksówkarzy. – No jasne – odpowiedział mój brat – i dla tych z telewizji też. Jak mają świąteczny dyżur, to mogliby wziąć wolne. Otwierasz Pan telewizor, a tam plansza „W poniedziałek dalszy ciąg programu”. – Nie no, co Pan! – obruszył się taksówkarz. – Jak to tak, bez telewizji?