Ostrzelana przez Polaków wioska Sza Mardan w rejonie Nangar Khel była bazą talibów, a mieszkańcy nie mieli siły, by ich obecności się oprzeć - wynika z amerykańskiego raportu w sprawie ostrzelania tej wioski. Do raportu dotarła "Gazeta Wyborcza".
Sprawozdanie zostało przygotowane dla dowództwa operacji NATO w Afganistanie 17 sierpnia 2007 r., kilkanaście godzin po ostrzale wioski. Zawiera opis spotkania z jej mieszkańcami gubernatora prowincji Paktika, Akrama Chapalwaka.
Według dziennika, z politykiem byli oficerowie, w tym dowódca Polskiej Grupy Bojowej płk Adam Stręk. Dowodzi to - zdaniem "GW" - iż polski MON od początku wiedział o istnieniu raportu i jego konkluzjach.
Z dokumentu wynika, iż talibowie używali wioski jako bazy wypadowej do ataków na siły koalicyjne, mieszkańcy Sza Mardan zaś nie mieli siły im się sprzeciwić.
Autorzy raportu nie krytykują wprost polskich żołnierzy za sposób prowadzenia operacji w Sza Mardan. Ale cytują gubernatora Chapalwaka, który po wyjeździe z wioski spotkał się z dowódcami sił koalicyjnych i powiedział im, że "wolałby, żeby talibowie zostali najpierw ostrzelali bezpośrednim ogniem z karabinów, niż od razu ostrzelali ogniem z moździerzy, co stworzyło zagrożenie dla mieszkańców wioski".
W podsumowaniu Amerykanie piszą: "W tym regionie [Afganistanu] musimy uniknąć sytuacji, w której staniemy się wrogiem lokalnej ludności. Naszym zasadniczym celem musi być ochrona mieszkańców wiosek przed talibami, a nie zabijanie talibów, gdziekolwiek się oni znaleźli".
Siedmiu komandosów oskarżonych jest o zabicie ludności cywilnej w akcji pod Sza Mardan. Sześciu z nich rozi dożywocie, siódmemu 25 lat więzienia
Źródło: "Gazeta Wyborcza"