Jakie jest prawdopodobieństwo, że jest się marnym premierem, gdy jest się niemal powszechnie chwalonym szefem rządu? A jakie jest prawdopodobieństwo, że jest się dobrym prezydentem, podczas gdy jest się niemal powszechnie uznawanym za fatalnego szefa państwa? Wystarczy się rozejrzeć wokół, by się przekonać, że wcale nie tak małe - twierdzi w "Rzeczpospolitej" Piotr Gabryel.
Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski mieli – jako szefowie państwa – nieporównanie łatwiejsze zadanie do wykonania niż Lech Kaczyński. Znacznie trudniej bowiem być prezydentem Polski w czasie, gdy nasz kraj zrealizował już swe fundamentalne, a przez to oczywiste, cele w polityce zagranicznej i obronnej (przystąpienie do Unii Europejskiej i NATO), natomiast kolejne cele polityki zagranicznej i obronnej – głównych domen prezydenta – nie są już ani tak oczywiste, ani tak powszechnie akceptowane przez Polaków.
Ale też, w gruncie rzeczy, dopiero teraz mamy do czynienia z uprawianiem prawdziwej polityki zagranicznej polegającej na definiowaniu głównych narodowych celów oraz ich osiąganiu. I w tej, już całkiem realnej, polityce Lech Kaczyński radzi sobie więcej niż dobrze - uważa publicysta "Rz".
Przede wszystkim szef państwa trafnie zdefiniował interes Polski, wskazując na bezwzględną konieczność umacniania relacji z USA, na potrzebę zmiany stosunków z pozostałymi państwami Unii Europejskiej w partnerskie (szczególnie z Niemcami) oraz palącą konieczność zagwarantowania Polsce bezpieczeństwa energetycznego (przez uwolnienie się od monopolu Rosji) i jednoczesnego pielęgnowania jak najlepszych relacji z emancypującymi się od wpływów Moskwy krajami położonymi na wschód od nas.
Źródło: "Rzeczpospolita"