Rower, niczym Coca-cola, to jest to. Człowiek haruje cały dzień, wieczorem wraca do domu, wskakuje na rower i przez godzinę nie tylko wypoci obiad, ale ma też czas na przemyślenia. O ile oczywiście na rowerze używa mózgu, a to wcale nie jest takie oczywiste.
Szeroka, nowa dwupasmowa ulica na moim Ursynowie, wzdłuż ulicy elegancka ścieżka rowerowa – asfaltowa, równa i czerwona. Marzenie. Ale co tam marzenie, prawdziwy następca Szurkowskiego nie będzie przecież pedałował po jakiejś ścieżce. On uprawia kolarstwo szosowe. Co prawda w mieście to bardziej kolarstwo uliczno-korkowe, ale nic to. W Wyścigu Pokoju też było kryterium uliczne. Jedzie więc dwupasmówką, wącha wyziewy z Ikarusa, za nic ma czerwone światła i to, że spowalnia ruch. Ma ekstra rower, super okulary i obcisłe spodenki, a więc jest trendy, cool, a nawet trochę sexy. I nie mówimy tu o kurierach ani profesjonalnych kolarzach, tylko jeździe rekreacyjnej.
Zastanawiam się, dlaczego. W czym asfaltowa droga pełna samochodów jest lepsza od asfaltowej drogi dla rowerów? Rozpatruję dwie możliwości.
Hipoteza pierwsza. Pan popyla dwupasmówką, bo woli zagrożenie ze strony zarzucającego przyczepą Ikarusa od zagrożenia ze strony pieszych przechodzących przez ścieżkę. Pędzi przelotówką, bo czarny asfalt jest fajniejszy niż ten pomalowany na czerwono. Zasuwa, bo może się ścigać z samochodami i udowadniać blachosmrodom (cytat z warszawskich ekstremistów rowerowych), że w korkach nie mają szans.
Hipoteza druga. Ta historia zaczyna się w sklepie rowerowym, gdzie człowiek przychodzi po bicykl. Obserwacja jest z życia, z pewnego salonu na wspomnianym Ursynowie. No więc przychodzi klient, młody sprzedawca patrzy na niego jak na przedszkolaka aspirującego do klubu absolwentów Eton, po czym wciska mu rower dwa razy droższy od tego, po który klient przyszedł. Ale to nie koniec. Skoro aspirujący kolarz-amator ma już dwa koła za dwa i pół koła, nie może przecież jeździć na nich w t-shircie, prawda? Przecież robiąc te 15 kilometrów po pracy potrzebuje stroju profi. Kupuje więc obcisłą koszulkę, okulary przylegające, kask, buty, bidon i spodenki. Teraz wygląda jak Armstrong, tylko może nie taki strong. Siły doda sobie więc na ulicy, gdy ubrany profesjonalnie wyjedzie swoim nowym góralem na dwupasmówkę (swoją drogą niezły absurd, co?) i popędzi szeroką drogą pokazując blachosmrodom, gdzie ich miejsce.
Tak, tak, kolarstwo to jest to. W koszulce, okularach i z bidonem pędzi człowiek szeroką drogą, bo ta wąska - dla rowerów - jest dla mięczaków z rowerami poniżej tysiąca i niemodnych strojach.