Niezależnie od tego, czy wynik irlandzkiego referendum nazwiemy kryzysem w Unii Europejskiej, impasem, ciosem czy blokadą nieodzownych reform w wspólnocie 27 krajów, sytuacja jest niezwykle poważna - ostrzega "Trybuna".
Zdaniem gazety, dlatego właśnie żaden z rządów państw unijnych nie może przyjąć wyczekującej postawy i oglądać się na innych. Waży się bowiem los Unii jako jednego z trzech światowych centrów gospodarczo-politycznych, a więc przyszłość pół miliarda Europejczyków.
W czwartek i piątek będą o tym rozmawiać w Brukseli uczestnicy szczytu unijnego. To był jeden z tematów poniedziałkowych rozmów premierów państw Grupy Wyszehradzkiej oraz szefów rządów Niemiec i Polski – Angeli Merkel i Donalda Tuska. Można mieć nadzieję, że po stronie polskiej utrzymana zostanie wola dokończenia procesu ratyfikacyjnego Traktatu Lizbońskiego. A więc, że decydenci w Warszawie włączą się do dominującego nurtu widocznego w innych stolicach unijnych.
Na razie są to jednak nadzieje. Już bowiem w kręgu prezydenckim pojawiły się głosy oznaczające chęć wciśnięcia finalizacji ratyfikacji do wewnętrznych gier politycznych. Chodzi o ustawę kompetencyjną, w której Lech Kaczyński chce sobie zawarować decydującą rolę w przyjmowaniu umów międzynarodowych. Rzecz w tym, że tzw. porozumienie helskie w tej kwestii jest odmiennie interpretowane przez współpracowników jego sygnatariuszy – prezydenta i premiera.
Jak pisze Zygmunt Słomkowski, trzeba głośno ostrzegać przed takim scenariuszem. Jeśli bowiem ktoś chciałby go realizować, uderzyłby w życiowe interesy i dążenia Polaków. Włączyłby się przecież w antyintegracyjny nurt w Europie. A przygniatająca większość Polaków jest nie tylko zadowolona z naszego członkostwa w Unii Europejskiej, ale chce jego umocnienia w ramach reform przewidzianych w Traktacie Lizbońskim.
Źródło: "Trybuna"