- Przejazd zamykałem dopiero wtedy, kiedy z innego posterunku dostawałem sygnał o zbliżającym się pociągu. Żeby samochody nie musiały długo stać - tłumaczył dróżnik Andrzej G. z Piotrkowa Trybunalskiego członkom specjalnej komisji, która badała okoliczności śmiertelnego wypadku na przejeździe kolejowym. W listopadzie ubiegłego roku takiego sygnału nie dostał i rogatek nie opuścił. Zginął 35-latek. Po tragedii przedstawiciele PKP zmienili sposób pracy dróżników.
Mężczyzna przyznaje się tylko częściowo do winy. W rozmowie z PKBK tłumaczył, że ze względu na duży ruch samochodów na ul. Moryca starał się zamykać przejazd dopiero wtedy, kiedy o jadącym składzie informowali go dyżurni z sąsiedniego przejazdu.
Tragicznego dnia nie dostał zawiadomienia. Samochód osobowy wjechał na tory przy podniesionych rogatkach i tam został doszczętnie zniszczony przez pociąg.
Przedstawiciele PKP PLK tłumaczą, że system wzajemnego ostrzegania się przez pracowników przejazdów nazywany jest podzwonieniem.
- To tylko dodatkowa informacja dla dróżnika, która ma uzupełniać wiedzę o pociągu. Regulamin jednak jasno wskazuje, że informacja dyżurnego ze stacji kolejowej (którą tragicznego dnia otrzymał dróżnik - red.) jest jednoznacznym poleceniem zamknięcia rogatek. Na podzwonienie dróżnik powinien czekać przy zamkniętych rogatkach - mówi Mirosław Siemieniec, rzecznik PKP PLK.
Echa wypadku
Siemieniec wyjaśnia, że system podzwaniania nie obowiązuje w całym kraju. Konieczność przekazywania informacji od jednego do drugiego dróżnika była zapisana w regulaminie miejscowym.
- Ze względu na fakt, żeby nie dochodziło do podobnych sytuacji jak 8 listopada, system podzwaniania został wycofany. Obecnie dróżnik - tak jak poprzednio - ma opuścić rogatki bazując tylko na informacji od dyżurnego. Nie może już mówić, że jeszcze na coś czeka - tłumaczy rozmówca tvn24.pl.
Dodaje, że wszyscy pracownicy PKP otrzymali po wypadku biuletyn przypominający o tym, do jakich niebezpieczeństw może doprowadzić omijanie obowiązujących procedur.
- W PLK, dla zapewnienia bezpieczeństwa, pracownicy związani z ruchem pociągów stale uczestniczą w szkoleniach i pouczeniach, prowadzone są również dzienne i nocne kontrole pracy. Na posterunkach montowane są dodatkowe urządzenia - kończy Siemieniec.
Śledztwo co najmniej do lata
Sławomir Kierski z Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim informuje, że raport opublikowany przez Państwową Komisję Badania Wypadków Kolejowych jest ważnym dowodem dla śledczych.
- Formalnie nie jest to opinia, dlatego musimy w tej sprawie powołać biegłego. Będzie on oczywiście korzystał z wyników prac komisji - wyjaśnia prokurator.
Zaznacza, że śledztwo w tej sprawie zakończy się najwcześniej latem.
- Nie wykluczamy, że przedstawimy zarzuty jeszcze innym osobom. Na razie jest jednak za wcześnie, żeby mówić o szczegółach - kończy.
Autor: bż//ec/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź