Dróżnik zawsze czekał na sygnał od sąsiada. Raz się nie doczekał, zginął człowiek

"Dróżnik już nie będzie mógł mówić, że na coś czeka"
"Dróżnik już nie będzie mógł mówić, że na coś czeka"
Źródło: TVN24 Łódź
- Przejazd zamykałem dopiero wtedy, kiedy z innego posterunku dostawałem sygnał o zbliżającym się pociągu. Żeby samochody nie musiały długo stać - tłumaczył dróżnik Andrzej G. z Piotrkowa Trybunalskiego członkom specjalnej komisji, która badała okoliczności śmiertelnego wypadku na przejeździe kolejowym. W listopadzie ubiegłego roku takiego sygnału nie dostał i rogatek nie opuścił. Zginął 35-latek. Po tragedii przedstawiciele PKP zmienili sposób pracy dróżników.

O szczegółach dramatu, który rozegrał się 8 listopada na przejeździe w Piotrkowie Trybunalskim, informowaliśmy na tvn24.pl w środę. W raporcie Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych można przeczytać o tym, że do śmierci 35-latka doprowadził przede wszystkim błąd dróżnika, który za późno opuścił rogatki. Jest on podejrzany o doprowadzenie do katastrofy w ruchu lądowym, za co grozi nawet osiem lat więzienia.

Mężczyzna przyznaje się tylko częściowo do winy. W rozmowie z PKBK tłumaczył, że ze względu na duży ruch samochodów na ul. Moryca starał się zamykać przejazd dopiero wtedy, kiedy o jadącym składzie informowali go dyżurni z sąsiedniego przejazdu.

Tragicznego dnia nie dostał zawiadomienia. Samochód osobowy wjechał na tory przy podniesionych rogatkach i tam został doszczętnie zniszczony przez pociąg.

Przedstawiciele PKP PLK tłumaczą, że system wzajemnego ostrzegania się przez pracowników przejazdów nazywany jest podzwonieniem.

- To tylko dodatkowa informacja dla dróżnika, która ma uzupełniać wiedzę o pociągu. Regulamin jednak jasno wskazuje, że informacja dyżurnego ze stacji kolejowej (którą tragicznego dnia otrzymał dróżnik - red.) jest jednoznacznym poleceniem zamknięcia rogatek. Na podzwonienie dróżnik powinien czekać przy zamkniętych rogatkach - mówi Mirosław Siemieniec, rzecznik PKP PLK.

Echa wypadku

Siemieniec wyjaśnia, że system podzwaniania nie obowiązuje w całym kraju. Konieczność przekazywania informacji od jednego do drugiego dróżnika była zapisana w regulaminie miejscowym.

- Ze względu na fakt, żeby nie dochodziło do podobnych sytuacji jak 8 listopada, system podzwaniania został wycofany. Obecnie dróżnik - tak jak poprzednio - ma opuścić rogatki bazując tylko na informacji od dyżurnego. Nie może już mówić, że jeszcze na coś czeka - tłumaczy rozmówca tvn24.pl.

Dodaje, że wszyscy pracownicy PKP otrzymali po wypadku biuletyn przypominający o tym, do jakich niebezpieczeństw może doprowadzić omijanie obowiązujących procedur.

- W PLK, dla zapewnienia bezpieczeństwa, pracownicy związani z ruchem pociągów stale uczestniczą w szkoleniach i pouczeniach, prowadzone są również dzienne i nocne kontrole pracy. Na posterunkach montowane są dodatkowe urządzenia - kończy Siemieniec.

Śledztwo co najmniej do lata

Sławomir Kierski z Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim informuje, że raport opublikowany przez Państwową Komisję Badania Wypadków Kolejowych jest ważnym dowodem dla śledczych.

- Formalnie nie jest to opinia, dlatego musimy w tej sprawie powołać biegłego. Będzie on oczywiście korzystał z wyników prac komisji - wyjaśnia prokurator.

Zaznacza, że śledztwo w tej sprawie zakończy się najwcześniej latem.

- Nie wykluczamy, że przedstawimy zarzuty jeszcze innym osobom. Na razie jest jednak za wcześnie, żeby mówić o szczegółach - kończy.

Autor: bż//ec/jb / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: