Ksiądz Grzegorz K. z parafii na warszawskim Tarchominie został już skazany prawomocnym wyrokiem za molestowanie ministranta. Teraz okazuje się, że ofiar może być więcej - kolejne śledztwo w jego sprawie prowadzi prokuratura w Wołominie. Reporterowi "Czarno na białym" udało się dotrzeć do świadków, byłych ministrantów. - W pierwszej szufladzie biurka miał zeszyt. Za imieniem i pierwszą literą nazwiska stało kilka, kilkanaście, kikadziesiąt plusików. Liczba plusików przy mojej osobie zgadzała się z liczbą odbytych stosunków - wspomina jeden z nich.
Ks. Grzegorz K. został skazany za molestowanie nieletniego ministranta w marcu 2013 r. Wciąż pełnił jednak funkcję proboszcza parafii na warszawskim Tarchominie. Udzielał sakramentów, spowiadał, odprawiał mszę, w tym cotygodniową przeznaczoną dla dzieci. Pod swoją opieką miał również ministrantów. Ze swojej funkcji został odwołany dopiero po materiale "Czarno na białym", we wrześniu 2013 r.
Nowi świadkowie
We wtorek Sąd Okręgowy Warszawa - Praga utrzymał wcześniejszy wyrok w mocy. Ofiar Grzegorza K. mogło być jednak więcej - kolejne śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura w Wołominie. Reporterowi "Czarno na białym" udało się dotrzeć do świadków.
Jeden z byłych ministrantów księdza Grzegorza K. wspomina, że duchowny "dążył do tego, żeby odbyć z nim stosunek analny". - Ja zdecydowanie się sprzeciwiałem. On znowu obierał tę samą taktykę - mówi.
Inny z ministrantów opisuje suto zakrapiane alkoholem imprezy organizowane przez księdza: - Jedna impreza była taka, żeśmy spali... To niektórzy zarzygani się obudzili. Przez okno od plebanii rzygali, do 4 rano - wspomina.
Ministranci, którzy oskarżają księdza Grzegorza K. o molestowanie długo nie mogli odważyć się, by opowiedzieć o tym, co ich spotkało. - Zrobiłem poważny błąd. Bo gdybym wcześniej powiedział o tym komukolwiek, kto by mi uwierzył i coś z tym zrobił, to ten ksiądz nigdy by więcej nikogo nie skrzywdził - przyznaje jeden z nich.
Zeszyt z plusikami przy nazwiskach
Zeznania kolejnych świadków rzucają nowe światło na sprawę ks. Grzegorza K. Abp Henryk Hoser przekonywał bowiem jeszcze niedawno, że "nasza analiza, jaką przeprowadziłem - jego postawy (ks. Grzegorza K. - red.) wykazała, że nie mamy do czynienia z przypadkiem recydywy.
Były ministrant: - W pierwszej szufladzie biurka miał zeszyt. Za imieniem i pierwszą literą nazwiska stało kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt plusików. Liczba plusików przy mojej osobie zgadzała się z liczbą odbytych stosunków.
"Inna czynność seksualna" to "kwestia podlegająca interpretacji"
Sprawa księdza Grzegorza K. rodzi również pytanie o to, w jaki sposób polski Kościół wypełnia wytyczne Watykanu.
Abp Henryk Hoser, metropolita warszawsko - praski, któremu podlega ks. Grzegorz K., od miesięcy unika rozmowy na temat szczegółów tej sprawy.
Skazanego za molestowanie duchownego bronił za to ks. Wojciech Lipka, były już kanclerz kurii warszawsko - praskiej. - Wyjaśnialiśmy to kościelnie, wewnętrznymi kanałami, zarzuty się zupełnie nie potwierdzały - mówił we wrześniu. Wyjaśniał również, że "inna czynność seksualna", za którą został skazany ksiądz, to "kwestia podlegająca interpretacji". Kolejnym argumentem, za pomocą którego tłumaczył brak decyzji o odwołaniu ks. Grzegorza z funkcji proboszcza był fakt, że "wyrok nie jest prawomocny", a duchowny złożył apelację.
Ks. Wojciech Lipka nie jest już kanclerzem kurii warszawsko - praskiej.
Jak polski Kościół spełnia wytyczne Watykanu?
Zgodnie z wytycznymi Watykanu dla przypadków pedofilii w Kościele duchowni powinni nawiązać kontakt z ofiarami i zaoferować pomoc. Abp Hoser przyznał jednak, że nie spotkał się do tej pory z ofiarami księdza Grzegorza K. - Z tymi ofiarami się nie spotykałem, bo takiego życzenia nie wypowiedziały. W każdej chwili jestem gotów się z nimi spotkać - podkreśla.
Watykan wskazuje również, że oskarżony ksiądz powinien zostać zawieszony w pełnieniu obowiązków do momentu wyjaśnienia sprawy. W przypadku Grzegorza K. zajęło to dwa lata. Stolica Apostolska nakazuje również współpracę z cywilnym wymiarem sprawiedliwości. Dokumenty, do których udało się dotrzeć reporterowi "Czarno na białym" wskazują jednak, że kanclerz Wojciech Lipka wysłał do sądu pismo sprzed dziesięciu lat, wskazujące, że w wakacje 2001 r. ks. Grzegorz K. przebywał na urlopie wypoczynkowym. Miałoby to pokazywać, że nie mógł w tym czasie molestować ministrantów.
Kolejna z wytycznych nakazuje wyciągnięcie konsekwencji wobec biskupa, który nie zareagował w odpowiednim momencie.
Czy któraś z wytycznych Watykanu znalazła zastosowanie w przypadku księdza Grzegorza K.? - Jeśli patrzeć z taką laboratoryjną dokładnością, to żadna - ocenia dominikanin, o. Paweł Gużyński. - Tutaj nie ma co udawać, że było inaczej. O tym już wiedzieliśmy od dawna. W momencie, kiedy kanclerz Lipka próbował nas przekonać, że wszystko jest ok, już wtedy wiedzieliśmy, że nie jest ok. Teraz się to tylko potwierdza jeszcze mocniej za pomocą wyroku, jaki prawomocnie zapadł - dodaje.
"Wiedzą, co się dzieje"
- Od bardzo dawna nie chodzę do Kościoła i w ogóle nie wierzę w przesłanie Kościoła katolickiego. Myślę, że ksiądz Grzegorz bardzo się do tego przyczynił - mówi były ministrant duchownego. - To, co mówi i kanclerz kurii, i biskup, który sprawuje władzę w tym rejonie... Chcę im powiedzieć tylko tyle, że czuję się tak, jakby mi się śmiali prosto w twarz, bo oni wszyscy dobrze wiedzą, co się dzieje w ich kręgach - mówi.
Autor: kg/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24